Opowieść "Dziecko Olimpu i zaginione miasto" opowiada o dziewczynie, która dowiaduje się, że jest półbogiem, ale nie byle jakim. Jest Dzieckiem Olimpu.
Teraz musi stawić czoła wszystkim przeciwnościom losu, zobaczyć, którzy przyjaciele są jej wierni, odkryć tajemnice swojego istnienia oraz przekonać się czy jest miłość... :)

poniedziałek, 25 listopada 2013

Rozdział 33 - PRZECIEŻ TO HAŃBA ŻYCIA

Przepraszam was bardzo, że nie dodałam nic tak długo, ale miałam problemy w szkole i nie umiałam znaleźć czasu :) Serdecznie dziękuje za wasze komentarze i dedykuje wam ten rozdział :)
---------------------------------------------------------------------------------------------------------

Kostek siedział na plaży. Percy stał na wodzie tak jak i Mel miała w zwyczaju. Poczuł ukłucie w sercu... Znowu... ZNOWU! Ale żeby było jeszcze gorzej, to on przecież zgodził się żeby ona sama się pilnowała. A obiecał sobie, że będzie strzegł jej jak oka w głowie. Był na siebie strasznie zły!
- Kostek, chodź tutaj. Wiesz co to jest? - Kostek usłyszał Percy'ego, ale zastanowił się jak ma wejść na wodę. Za chwilę zorientował się, że przecież Mel też kazała kiedyś wodzie go utrzymać. Wstał i ostrożnie stanął na oceanie. Pomału szedł do przodu, patrząc pod nogi. Słyszał cichy śmiech syna Posejdona, ale się nie przejmował tym. Doszedł do niego, a chłopak już praktycznie dusił się ze śmiechu.
- Śmiej się, śmiej, ale ja się boje chodzić po wodzie. Co tam masz? - Kostek wreszcie podniósł głowę i popatrzył na Percy'ego.
- Widzisz? Ten rekin zmarł niedawno. A tutaj przecież nie ma rekinów. - Percy patrzył na zwłoki ryby. Kostek widział w jego oczach żal. No tak... chłopak na sushi nie chodził, bo to RYBY, czyli jego morscy bracia. - Ktoś musiał go wysłać. Ktoś, kto umie władać rybami...
Percy nie skończył, ale oboje wiedzieli kto to mógł zrobić. Mel, przecież nie zabiła by rekina, bo nie jest do tego zdolna. Jedyna osoba to Zen. Percy powiedział coś do rekina po grecku i ten rozpłynął się w wodzie.
- Mój niewdzięczny, nienormalny brat musi zapłacić, za takie rządzenie się. Chodźmy. Nie wiem ile radę dam Cię jeszcze utrzymać na wodzie, bo jestem zły. - To mówiąc odwrócił się i zaczął iść. Kostek pobiegł szybciej, żeby nie wpaść do  wody. Pięć metrów od brzegu, woda pod nogami usunęła się mu, a on wpadł do wody. Na szczęście było płytko. Syn Aresa usłyszał cichy śmiech, jednak syn Posejdona śmiał się z lekkim żalem. 
- Mówiłem, że nie wiem ile Cię utrzymam. - uśmiechnął się słabo. - Chyba pójdę się położyć. A ty co zamierzasz robić?
- Idę na arenę. Może spotkam Wojtka. Na razie - to mówiąc obaj chłopacy poszli w dwie różne strony Obozu.
***
Zen siedział już długo na plaży. Nie mógł uwierzyć w swojego pecha. Dwunastu bogów Olimpijskich, powiedzmy odejmiemy dwóch, bo Posejdona się wyrzekł, a Atena pewnie by go nie chciała. To i tak zostaje dziesięciu, a musiała akurat ta. Nie potrafił nic zrobić. Siedział i patrzył się na piasek pod swoimi stopami. Nie wiedział dalej co ma zrobić, żeby ruszyć się z tej wyspy. Pierwszy raz pożałował tego, ze wyparł się Posejdona/Neptuna. Teraz na pewno miał gorzej. Chociaż znowu nie był sam. Ta gołębica była ponoć podarunkiem od jego "matki". Nie wiedział po co mu ona, ale wysłał ją na "zwiad". Ale co taki gołąb może zrobić? Nagle, jednak zobaczył na horyzoncie jego gołębicę, a za nią... więcej takich gołębi. Były zaprzęgnięte do rydwanu.
- A niech... ten ptak jest jednak przydatny. - Zen stanął na nogi, ale dalej nie wierzył w to co widział. Rydwan stanął na plaży, gołębica usiadła mu na ramieniu i pokazała, że ma wsiąść do niego. W środku na podłodze siedziała kobieta. 
- Witaj synu! Zabiorę Cię stąd. Ale nie do Obozu. Najpierw spędzisz trochę czasu w odosobnieniu. - Afrodyta popatrzyła na Zena, który wyglądał na lekko zdziwionego i rozeźlonego. - Pewnie zastanawiasz się, dlaczego ja Cię adoptowałam. Wiedz, więc, że miłość jest jedna i nie będziesz mógł powiedzieć, że jesteś od Wenus, a nie Afrodyty, bo to bez różnicy. Nauczę Cię tym trochę pokory. Taki mój układ z Posejdonem. Siadaj. Ruszamy. - Zen usiadł w szoku, a rydwan natychmiast ruszył. Nie ma rady. Teraz jest synem Afrodyty...
-------- 2 dni później -------- 
Mel siedziała na łóżku.
- Pamiętasz coś? - Chejron schylał się nad nią. Wiedział, przecież co się stało, ale udawał, że nic nie odkrył. Zresztą Mel teraz dopiero się ocknęła.
- Nie. Wiem, że upadłam, ale teraz czuję się dobrze. - dziewczyna słabo się uśmiechnęła. Centaur wiedział, że nie ma żadnych innych objawów. Zresztą dzisiaj rano Hermes przyszedł z Olimpu i powiedział, że sytuacja opanowana i mogą ruszać na misje. On chciał jednak jeszcze zatrzymać ją w Sali Szpitalnej.
- No cóż. Dzisiaj jeszcze tu posiedzisz, ale zrobimy tu naradę i jutro możecie ruszać. A... i Kostek przyszedł wpuścić go? - Chejron uśmiechnął się, gdy zobaczył, że dziewczyna kiwnęła głową.
- Cześć! - Kostek usiadł na krześle obok łóżka i złapał za jej rękę. - Jak się czujesz? Wszyscy się martwiliśmy.
- Już jest dobrze. Ale widzę, że Ciebie coś martwi? - Mel popatrzyła w jego oczy, a on na chwilę zamarł, jednak szybko spuścił wzrok.
- Bo ty znowu tu leżysz. To znowu moja wina, bo Cię nie pilnowałem. Boję się. - Mel usiadła na łóżku, podniosła głowę Kostka i pocałowała go.
- Nic mi nie jest. A zresztą nawet z tobą, mogłabym zasłabnąć. Idź. Przygotuj się do misji, bo w depresji na nic się nam nie przydasz. - Kostek uśmiechnął się do niej i wyszedł z sali. Mel zastanawiała się kto mógł jej to zrobić. Za godzinę miała się odbyć narada, a ona czuła, że tylko jedna osoba mogła jej to zrobić. Zen. Ale skoro chce im przeszkodzić, to znaczy, że przeszedł na ciemną stronę mocy... Postanowiła się tym na razie nie martwić, a się przespać, bo dalej była słaba. Zamknęła oczy i zaraz zasnęła, jednak jak to heros, zaraz miała sen...
"-Córka Ateny stanie przed wyborem. To może...
-Wiem. To może być najtrudniejszy wybór. Ale wiesz, że tylko on może mieć ten klucz, a ona nie do końca wie...
- Cicho!! Ona tu jest. Śpij Melanio... póki jeszcze możesz...
Scena się zmieniła i teraz widziała Zena, który stał na plaży i wpatrywał się w rydwan zaprzątnięty w gołębie. Na plaży przed Zenem pisało "Η μητέρα μου?". Zrozumiała. Ale przecież ojcem Zena był Neptun, to skąd boska matka? Obudziło ją wołanie jej imienia..."
- Mel. MEL!! Narada śpiochu! - nad dziewczyną stała Ewa z uśmiechem. Przytuliła ją mocno - Robimy tutaj naradę. - Ewa pokazała na stół z wszystkimi uczestnikami misji. Mel nie miała czasu nawet interpretować swojego snu.
Chejron wstał.
- Bez zbędnych ceregieli... Jutro idziecie na misje, wiemy, że Mel musi dokonać wyboru. Wszystko jasne? - Centaur popatrzył po nich wszystkich. Wszyscy kiwnęli głowami. - To dobrze. Mel, możesz iść do siebie i dzisiaj chyba możecie się odstresować. - uśmiechnął się i poszedł do siebie do pokoju. Po kolei wszyscy powychodzili, tylko Mel i Kostek zostali
- Spacer na plaży? - zapytała Mel wskakując mu na plecy.
- Mam dosyć wody na dzisiaj. - uśmiechnął się - Percy mnie wykąpał. Ale z Tobą mogę iść wszędzie.
Mel uśmiechnęła się i zaśmiała, i oboje poszli nad brzeg Atlantyku, wiedząc, że jutro będą gdzieś w trasie...

piątek, 15 listopada 2013

Rozdział 32 - NOWY PLAN

Zen siedział na plaży... Nie wiedział co ma zrobić... Musi odzyskać swoje posejdonowskie korzenie. Ale jak skoro sam się ich wyrzekł? Na wyspie były drzewa. Zaczął je ścinać, ale topornie mu to szło jego mieczem. Jednak po kolei spadały pnie... 
- Nie... dam... rady! Za ciężko idzie ta wycinka tego lasu, a nie przepłynę przecież tego oceanu... JA NIE UMIEM PŁYWAĆ! - Zen był zrozpaczony. Nie wiedział co ma zrobić. Ciął drzewa dalej, z coraz większą złością. Wiedział, że nie jest to praca dla ludzi bezsilnych, także skupiał się ile mógł. Na jego ramieniu usiadł ptak. To chyba była mewa, ale Zen tak długo pracował, że nie wiedział już czy dobrze myśli.
- Hej ptaszku! - uśmiechnął się do niej spokojnie, ale zaraz pomyślał, o jego rekinie, którego sam zabił. W tym samym momencie uśmiech spełzł z jego twarzy i zastąpił go smutek. - Miło Cię widzieć. Zostaniesz ze mną? - Wtedy mewa poderwała się do lotu. Zen chciał coś do niej krzyknąć, ale tylko zwiesił głowę i dalej składał i ciął pnie, które miały być tratwą. Spokojna praca wyciszała go, ale w głębi dalej był zły, że musi tu być.Słońce zaszło za horyzont. Zen stwierdził, że jak się chwilę prześpi to nie stanie się nic złego.
***
Wojtek chodził w te i wewte przed Wielkim Domem. Ewa i Annabeth siedziały na schodkach. Czekali. Wszyscy byli zdenerwowani, ale teraz czekali w napięciu. Jason, Piper i Percy poszli znaleźć Kostka i powiedzieć mu, że Mel leży w szpitalu. Ewa mruczała pod nosem, że póki nie słychać krzyku wszystko jest OK. Annabeth mówiła sobie, że Ewa przesadza, ale właśnie wtedy...
- CO?! - nad całym Obozem poniósł się krzyk. Ptaki siedzące na drzewach poderwały się i odleciały. Annabeth zamarła. A jak Kostek coś złego zrobi? Nie minęła minuta, przed nimi stał Kostek i wbiegał po schodkach do środka. Za nim biegł Percy, który, ku uldze Annabeth, wyglądał normalnie i był dziwnie spokojny...
- Wpadł tam już? - Annabeth wstała, popatrzyła na niego i kiwnęła. - Nieźle się wkurzył. Jason się schował. Rozumiesz? Piper powiedziała, że Mel jest w szpitalu i zemdlała. A on ją zabrał i poleciał gdzieś. Tchórz mały. - przyciągnął dziewczynę i przytulił się do niej. - I jak my teraz pójdziemy na misję?
- Nie wiem, ale Chejron i tak chce się z nami spotkać i umówić co zrobimy. Chodźmy. Kostek zajmie się Mel. - 
Annabeth złapała Percy'ego za rękę, zawołała Ewę i Wojtka, i poszli znaleźć Nica, żeby iść na rozmowę z centaurem. Nie wiedziała dlaczego, ale czuła, że muszą uzgodnić teraz co robią, bo jak Mel się obudzi to będzie chciała od razu wyruszyć. W końcu już długo siedzą bezczynnie...
Szli pomału. W zasadzie to ona szła, a jakieś dwa metry za nią, rozmawiając szli Ewa i Wojtek. Widziała przejęcie na ich twarzach. Pewnie zadawali sobie to samo pytanie co ona "Dlaczego znowu Mel?". Sama chciała o tym z kimś pogadać, ale nie chciała przeszkadzać tej dwójce, a Percy poszedł po Nica. Tego chłopaka też nie potrafiła rozgryźć. Ostatnio coraz częściej snuł się po Obozie jak jakiś duch. Na misji był jednak pożyteczny...
- Jak miło, że pomimo takiej tragedii postanowiliście przyjść. - Annabeth nawet nie zauważyła jak doszli do areny, gdzie mieli się spotkać z Chejronem. Z dala od Wielkiego Domu, gdzie ZNOWU leży Mel.
- Tragedia nie tragedia trzeba przemyśleć sens naszej wyprawy. - Córka Ateny odwróciła się do tyłu i zobaczyła Nica, który właśnie to powiedział. Ona sama nie umiała z Siebie wydusić słowa.
- Masz racje. Najpierw przypomnijmy sobie co powiedział Ares Melanii, a potem przyjdzie czas na naszą wyrocznię. Może ona ma coś do powiedzenia. - centaur skinął na Rachel, którą Ann dopiero teraz zauważyła, a która uśmiechnęła się do niej smutno, jakby już wiedziała co ich czeka...
- Mel dostała takie instrukcje: TO zostało zagubione wiele tysięcy lat temu. Jednak Grecy o tym wiedzieli. Platon o tym mówił. Najpierw jednak trzeba znaleźć klucz do tego. Klucz ma strażnik. Trzeba go pokonać. Pokona go dwójka herosów. Muszą być połączeni. Najpierw jednak musisz zdobyć boga. On wie wszystko, on zna każdy początek, ale nie ma stałego miejsca. Pokazuje się gdy musisz podjąć decyzję. Ty też ją podejmiesz. Ale nie tak szybko jak myślisz. Najpierw musisz iść znaleźć to co zagubił Hermes. To nie jego własność. On pilnował... Potem jeszcze mała wzmianka o pawiach, ale to już załatwione. - Chejron zdawał się z każdym zdaniem bardziej zmartwiony, jakby wiedział o czym mowa...
- Jasne. Wszystko jasne. Ale co pawie miały do tego? - Percy, który stał z boku i jakby nie do końca kodował co mówi, teraz wyglądał na złego.
- Mam! Przecież jeden paw jest mój! On nas zawiezie-zaprowadzi tam gdzie mamy się udać! - Wojtek ożywił się. Wszyscy patrzyli na niego zaskoczeni.
- Dokładnie Wojciechu - Syn Zeusa się wzdrygnął na dźwięk swojego pełnego imienia. Widać nikt długo do niego tak nie mówił - Musicie iść do boga, który zna wszystkie drogi. Wszystkie wybory to jego domena. Ale wyboru musi dokonać Mel. Dlatego wszystko stoi dopóki ona się nie wybudzi. Rachel, masz coś dla nas? - Centaur zwrócił się do rudowłosej dziewczyny, a ona wymamrotała coś o tym "że przepowiednie nie są na rozkaz" i pokręciła przecząco głową. - To chyba tyle. A gdzie jest Piper z Jasonem?
- Oni musieli... się przejść - Percy wyprostował się nerwowo jak to mówił, a Nico pokiwał energicznie głową.
- Rozumiem... przekażcie im o czym mówiliśmy. - Chejron odwrócił się i odkłusował.
- Pójdę zobaczyć co z Mel i opowiem Kostkowi o tym co stwierdziliśmy. Spotkamy się wieczorem - Percy pocałował Annabeth i poszedł w stronę Wielkiego Domu. Gdy doszedł, Kostek właśnie wychodził.
- I co? - Percy przystanął przed nim, a ten usiadł na schodkach.
- Nic. Żyje, ale się nie budzi. Musiałem wyjść, bo mnie to niszczy od środka. Ustaliliście coś? - Kostek mówił do swoich kolan, ale syn Posejdona wiedział co ten może czuć.
- Taak. Genialny nowy plan. 
- Serio? - Syn Aresa podniósł głowę
- Jasne. Wszystko stoi póki ona się nie obudzi. Chodź stary. Pewnie Ewa tu przyjdzie, a ty chodź się przejść trochę - Percy pomógł mu wstać i poszli w stronę oceanu.
***
Gdy Zen się obudził, był środek nocy. On jednak poczuł, że musi natychmiast zacząć swoją pracę. Wyszedł na plaże by obejrzeć ocean, który tak nie dawno był jego domem. 
- Witaj! - usłyszał za sobą głos. Przestraszył się, przecież był tu sam. Odwrócił się pomału i zobaczył piękną kobietę w greckim chitonie. Emanowała dziwnym światłem i magią. Skądś ją znał...
- Ateno - Zen przyklęknął, nawet on nie był taki głupi, by nie zachować szacunku do bogini. - Co Cię do mnie sprowadza?
- Moja córka, która się martwi. Wyrzekłeś się ojca, co nie powinno się stać, ale trudno. Teraz masz do wyboru rodzica, jednak będzie to bardziej twój opiekun, który pomoże CI wrócić do łask Posejdona...
- Ja jestem Neptu...
- Wiem kim jesteś - Atena warknęła na niego. - Tu jesteś tylko głupim półbogiem bez boga. Jeden z bogów zaoferował się, że Cię przygarnie. Wiesz kto to może być? - Atena wyciągnęła rękę i wylądowała na niej biała gołębica. Zen zrobił się czerwony i spuścił wzrok, jednak odpowiedział:
- Wiem...
-----------------------------------------------------------------------------------------------------
Przepraszam was bardzo z góry, ale chyba nie będe mogła już dodawać tak często rozdziałów z prostej przyczyny: muszę ogarnąć zadania domowe :) Mam nadzieje, że szybko się uporam i będzie jak dawniej ^^
Dedykuje wszystkim, którzy czytają i komentują :)

wtorek, 12 listopada 2013

Rozdział 31 - CHYBA NIGDY NIE WYRUSZYMY

Chejron siedział w swoim pokoju w Wielkim Domie. Wypełniał jakieś formularze, słuchając przebojów lat 60. Ostatnio było mało obozowiczów, ale Grover właśnie odkrył kilku nowych. Centaur już wysłał tam innych satyrów, ale musiał powypełniać zlecenia opiekunów.
- Chejronie! - przed centaurem pojawił się znikąd Apollo
- Panie Apollinie. Co tutaj robisz? - Chejron był zdziwiony obecnością boga wyroczni.
- Musisz ich powstrzymać. Oni nie mogą jeszcze wyruszyć. Hera dostała pawie. Wściekła się i zablokowała wszystkie kontakty śmiertelnicy-bogowie. Źle się dzieje. Wszyscy staramy się ją uspokoić, ale póki się nie opanuje nikt nie ochrania półbogów. Potwory wyczuwają ich jeszcze łatwiej i szybciej ich atakują. Nie możesz ich puścić. - Apollo wydawał się naprawdę zdesperowany. Schował twarz w rękach i wtedy Chejron stwierdził, że Phillip jest bardzo podobny do swojego ojca. 
- A co mam im powiedzieć? - Centaur naprawdę nie miał pomysłu jak miał zatrzymać całą dziewiątkę w Obozie?
- Sfabrykuj atak na któreś z nich. Masz tutaj Dźwięczne pociski. Kogo zaatakujesz ten straci przytomność na co najwyżej 72 godziny, tyle powinno wystarczyć. Kup nam ten tydzień, a my opanujemy Herę, a obiecuje, że zajmę się misją i jej uczestnikami. W końcu wiem czego szukają. - Apollo mrugnął przyjaźnie do centaura, chociaż w połączeniu z jego smutną miną i zmartwionymi oczami nie wyszło to najlepiej. Chwilę później zniknął. Chejron zamknął w ręce Dźwięczne pociski. Miał zaatakować swojego obozowicza. Wiedział, że Hera się wściekła, ale że aż tak... Zadecydował, że przy kolacji coś wymyśli. Najbardziej przerażało go jednak to kogo musi zaatakować. W grę wchodziła tylko Mel, bo reszta może zostać. Ona jako szefowa misji nie może zostać. Westchnął ciężko i usiadł dalej wypełniać swoje formularze...
***
- Leo pójdzie z nami za Zena. Rozmawiałem z nim wczoraj i się zgodził. Mało tego właśnie zbiera jakieś materiały, no... i... ten... szuka swojego pasa. - Jason uśmiechnął się do Mel. Siedzieli razem z Wojtkiem na progu domku Zeusa. Mel przyszła, bo nie miała co ze sobą zrobić. Spotkała Wojtka, który ćwiczył walkę z Jasonem.  
- Super. - Mel odpowiedziała niemrawym głosem. Jason podejrzewał, że była dalej zmartwiona zniknięciem Zena. Nie wiedział, dlaczego tak się o niego bała, ale widać, że straciła wigor odkąd on się zagubił, poprawka zniknął.
- Hej! Mel, głowa do góry. Z Leonem nic nam się nie stanie. Trzy córki Ateny, dwóch synów Zeusa, dwójka dzieci od Posejdona, przynajmniej teoretycznie - Jason ucieszył się, gdy zobaczył, że po twarzy Mel przebiegł uśmiech - Syn Aresa, córka Afrodyty, syn Hefajstosa i syn Hadesa, skład doskonały. Damy radę. - Jason przyjaźnie ją uderzył w ramię.
- Wiem. Ide. Zaraz będzie kolacja. Zbierajcie się moje Błyskawiczki, bo jutro wyruszamy. - Mel wstała, otrzepała spodnie i poszła w kierunku jadalni.
- Jestem ciekaw, dlaczego ona się tak przejmuje tym Zenem... - Jason popatrzył na Wojtka z nadzieją, że ten wie.
- No... Ten... on był chyba pierwszym o którym się dowiedziała, że jest półbogiem, nie? - dla Jasona stało się jasne, że Wojtek też nie wie. Raczej wątpił, że taki jest powód obaw Mel o Zena. Tam musiało chodzić o coś większego i on postanowił się dowiedzieć...
***
Chejron widział Mel idącą do jadalni. Nie szła swoim zwykłym wesołym krokiem. On sam zresztą też się skradał. Zastanawiał się jak ma ją zaatakować tymi Dźwięcznymi pociskami... Podgalopował do niej:
- Mel! Dzisiaj wieczorem chciałbym was wszystkich widzieć u mnie. Przegadamy cel misji i instrukcje od bogów. Dobrze? - Chejron uśmiechnął się do dziewczyny, a ona odpowiedziała mu słabym uśmiechem.
- Cudnie. Oczywiście. Przyjdziemy. - odwróciła się i odeszła dalej w stronę jadalni. Miał jeden strzał. Rozejrzał się i wystrzelił. Wydawało się, że nie zadziałało. Mel nie upadła, nic się jej nie stało. Złapała się tylko za ramię, gdzie trafił ją pocisk, ale ten już się rozwiał. Chejron pomyślał, że nie działa. Zrezygnowany odszedł w stronę Wielkiego Domu. Wtedy rozległ się krzyk...
- MEL! Co się stało?! - Chejron odwrócił się. Nad ciałem dziewczyny, które teraz leżało u wejścia do jadalni stał Wojtek. 
- To chyba jakaś klątwa. Nie wyruszymy nigdy! - Ewa płakała przy przyjaciółce, gdy Wojtek z Jasonem podnosili ją i zanosili do sali szpitalnej w Wielkim Domu. Chejron wszedł za nimi.
- Nie może być tak źle. W każdym razie musimy sprawdzić co jej się stało. Powiedźcie reszcie, że nie ruszycie jutro... - zamarł. O tym nie pomyślał. - I powiedzcie Kostkowi, że jego dziewczyna znowu leży w szpitalu...

czwartek, 7 listopada 2013

Rozdział 30 - DARY RODZICA

Zen szedł dnem. Ocean Atlantycki nie miał dla niego tajemnic. Był synem Neptuna. Zapomniał o tym w tym dziwnym Obozie Herosów. Jego rekin, którego sobie "zaadoptował" (w zasadzie dostał go od ojca, bo go o niego poprosił) płynął koło niego. 
Panie, ktoś nas śledzi. Nie możemy stanąć i zobaczyć? - rekin mówił do niego. Zen był zły. Nie po to wziął sobie rybę, żeby teraz do niego mówiła.
- Nie nie staniemy. Płyń, bo Cię zostawię. - Zen szedł dalej, ale wtedy z przodu pojawiła się najada.
- Synu pana mórz. - skinęła głową. - Gdzie idziesz? Twój ojciec się martwi. Posejdon się boi o Ciebie, Olafie...
- NIE JESTEM SYNEM POSEJDONA! - krzyk herosa było słychać bardzo głośno. - JESTEM SYNEM NEPTUNA! NEPTUNA! NIE ROZUMIESZ? Posejdon mnie nie potrzebował!! Miał Percy'ego i teraz sobie zaadoptował tą dziewczynę. Neptun miał tylko mnie! MNIE! On mnie potrzebował. Dla reszty się nie liczę. - Zen krzyczał na najadę. 
- Olafie, Posejdon kazał powiedzieć, że bez względu na miłość, masz pamiętać o misji. Powiedział, że w ciebie wierzy. Pamiętaj o tym... pamiętaj...
- Nic nie będę pamiętać. Idź i powiedz Posejdonowi, że nie jestem jego synem. - po wypowiedzeniu tych słów oceanem wstrząsnął wielki huragan. Najada zniknęła, a na powierzchni przeszedł głos.
- Wybrałeś swoją drogę właśnie, Olafie Zenowski. Idź skąd Cię przywiało, a musisz znaleźć swojego rodzica, skoro nie odpowiada Ci twój obecny. Pamiętaj, że wybierasz sam... - tylko głos Posejdona ucichł, Zen chciał się zaśmiać. Przecież to irracjonalne, Posejdon nie mógł się go wyprzeć. Chociaż skoro on mógł... Gdy tylko dokończył tą myśl, zdał sobie sprawę, że tonie. Był na dnie Oceanu Atlantyckiego, a wyparł się swojej posejdonowej krwi... Topił się...
***
Mel szła brzegiem. Dla zabawy machała ręką, a woda na brzegu 'skakała' jak małe rybki. Wyglądało to ślicznie, zważając, że zachodzące słońce odbijało się w tych 'łancuszkach'. Obmyślała nową strategię. Jeszcze nie wybrała osoby, która pójdzie za Zena. Chcieli go szukać, naprawdę chcieli, ale i Chejron i Posejdon, z którym centaur się skontaktował, odradził im tego. Mel miała dziwne wrażenie, że syn Posejdona szybko się nie znajdzie. Rozmawiała za to z Renny, która ostatnia go widziała. Mówiła, że po prostu wszedł w wodę. Tym się akurat nikt nie przejmował. Mel jednak miała dziwne przeczucie. Nie miała jednak komu powiedzieć, o swoich obawach. Ewa pomagała Annabeth doprowadzić Leroy'a do porządku, zważając jeszcze na to, że niedługo znowu ich nie będzie. Cały plan polegał na tym, że dziewczyny przygotowywały do roli zastępcy domku Melindę. Leroy o niczym nie wiedział, bo sam spędzał pół dnia, a czasem i więcej, w domku Afrodyty. Wojtek ćwiczył z Jasonem i innymi, od czasu gdy zaczęła mu wychodzić walka miał większą motywację. Mel też z nim ćwiczyła, ale ręka jeszcze sprawiała jej problem. Najgorzej było jednak z Kostkiem. Gdy tylko Mel zaczynała coś o Zenie, on sam nabierał wody w usta i udawał obrażonego. Wtedy dziewczyna również udawała,  że tak tylko napomknęła. Nie chciała się z nim pokłócić, chociaż im bliżej misji było, tym bardziej Mel miała wrażenie, że Kostek szaleje. Jakby się bał bardziej niż wcześniej. W wyniku tego wszystkiego spędzali ze sobą mało czasu, a jak już to rozmawiali o bieżących sprawach.
 - Nudzi Ci się? Zaburzasz moje wewnętrze chi - Mel zobaczyła uśmiechniętego Percy'ego. - Masz za wielką siłę i nie mogę nic zrobić z tą wodą.
- Ale to fajna zabawa. Skup się to może więcej Ci wyjdzie. - mówiąc to Mel skierowała jeden strumyczek na twarz chłopaka.
- Moją własną broń przeciwko mnie? Wstydź się! - syn Posejdona podbiegł do niej i wrzucił ją do wody.Nie udało mu się, bo Melania stanęła na wodzie.
- Cwane... a nie wyglądasz na taką. Gadałem z ojcem. Zen szedł dnem, ale słuch po nim zaginął. Możemy w takim razie ruszać. Annabeth skończyła 'wychowywać' Leroy'a. W sumie jesteśmy gotowi. - Percy usiadł na brzegu, a woda podniosła go jak na niewidzialnym krześle. 
- To idźmy. Ja jestem gotowa. Szczerze zaczęłam się już nudzić - uśmiechnęła się i usiadła tak jak on. - Musimy tylko się pozbierać do kupki i tyle.
- Mel... tylko pamiętaj. Zanim wyjdziemy na tą misję musimy pamiętać, że możemy nie wrócić. To może być trudne. 
- Wiem, wiem. Ale nie chce więcej myśleć, bo mnie to dobija. Chce działać. Tylko ta ręka...
- A próbowałaś leczyć wodą? Spróbuj. Ja idę do Ann, musi mi w czymś pomóc. Damy radę. - Percy uśmiechnął się, przytulił Mel i odszedł w stronę obozu. Mel patrzyła na horyzont, ale wtedy z wody wypłynął rekin
On nie pójdzie. Został tam. Nie ruszy się, bo nie może. Pamiętaj! Uważaj, bo was rozdzieli. - Mel nie wiedziała o co chodzi tej rybie, ale dopiero teraz zauważyła, że rekin został zraniony. Podeszła zatamowała krew, ale było za późno. Rekin Zena umarł. W ostatnich minutach swojego życia nie wyparł się swojego pana, który tak go zranił. 
***
Zen poczuł ucisk na sercu. Ta głupia ryba. Czemu ją zabił, ale on chciał go zawieźć do niej. Po co? Po co? Zapłacił za to. Jednak Zen żałował tego trochę. Siedział na tej wyspie sam, a nie mógł się ruszyć. Posejdon pozbawił go wszystkiego. 
- A niech Cię Posejdonie! - Zen był zły. Wtedy na wodzie pojawiło się zdanie.
"Sam sobie zawdzięczasz ten los.
Czasami trzeba przemyśleć by coś docenić" 
Był zły! Był wściekły na Posejdona, chociaż był synem Neptuna. Jednak gdzieś w głębi czuł, że Posejdon ma racje...

poniedziałek, 4 listopada 2013

Rozdział 29 - JESZCZE CHYBA NIE CZAS...

Mel wpadła do swojego domku. Obejrzała się dookoła i zobaczyła. W rogu przy małej fontannie stał wysoki, ciemnowłosy chłopka. Mel rzuciła się na niego. 
- Wróciliście i żyjecie! - Mel przyciągnęła go do siebie, ale zaraz zdała sobie sprawę co zrobiła i naturalnie odsunęła się.
- To raczej ja powinienem się martwić o was. - uśmiechnął się. - Ale tak wróciliśmy i mamy te przeklęte pawie. - po niebie przeszedł grzmot. - dobra, dobra. Święte. Ciężko było. Hera nie ułatwiała zadania. Musimy trochę odpocząć, a potem możemy ruszać dalej. A wy? Długo tu jesteście?-
Percy opadł na swoje łóżko, a Mel opowiedziała mu wszystko co się wydarzyło na misji. Opowiedziała też, że Zen się zagubił. On odpłacił jej tym samym. Opowiedział, że byli też najpierw w Nowym Yorku, potem wylądowali aż na Alasce, potem było Chicago, następnie Houston, a na sam koniec Seattle. Wyglądał na zmęczonego, bardzo zmęczonego. Ubranie lekko na nim wisiało, było podarte, włosy jakby wpadł do trąby powietrznej. Słowem: Mel stwierdziła, że ich misja poszła lepiej, ale przecież oni byli potężniejsi. Wtedy wpadł Kostek.
- Tu jesteś! Percy! Jak dobrze Cię widzieć! Wyglądasz... - nie wiedział co powiedzieć, bo tak naprawdę syn Posejdona wyglądał opłakanie.
- Wiem jak wyglądam. Chciałbym odpocząć. Możemy jutro pogadać? - zanim któreś z nich zdążyło odpowiedzieć, odwrócił się na brzuch i nawet nie ściągając butów, zasnął. 
- Chodźmy. Kolacja. Jeśli Annabeth wróciła, to chcę zobaczyć minę Leroy'a, że już nie może sobie nadużywać władzy. Będzie ciekawie - złapał ją za rękę i pociągnął w stronę jadalni.
- Kostek... Może byśmy pomogli Ewie i Wojtkowi? Przecież w takim tempie to oni zejdą się po osiemdziesiątce. - Mel usłyszała cichy chichot, ale żadnej odpowiedzi. Stanęła i obróciła go do siebie. - Ja mówię poważnie.
- A ja Cię poważnie słucham. Co chcesz zrobić? Oni muszą sami do tego dojrzeć, a ja zaprawdę mówię Ci, że już bliżej niż dalej do tego. Uwierz mi. - podniósł jej twarz i popatrzył w jej oczy. Schylił się lekko i pocałował ją. - Dadzą radę. A teraz już naprawdę musimy iść.
Mel uśmiechnęła się pod nosem i spokojnie doszli do pawilonu jadalnego. Mel usiadła przy stole Ateny, bo tak jak Kostek chciała widzieć reakcje Leroy'a. Problem był jeden, dzieci Ateny nie było w jadalni. Wszyscy byli oprócz nich. Mel zobaczyła Piper siedzącą z dziećmi Afrodyty i opowiadającą coś z przejęciem Emily, Jasona, siedzącego z Wojtkiem przy stole Zeusa i w zasadzie to nic nie robili. Zjadła co chciała i poszła zobaczyć co się dzieje z jej rodzeństwem. Nawet nie musiała wejść, żeby słyszeć co się działo w środku. Trwała kłótnia, a w zasadzie to Leroy próbował coś udowodnić Ann, która chyba się nie przejmowała tym co on mówi, ale doprowadzała wszystko i wszystkich do porządku. Mel zajrzała przez okno. Ewa, która siedziała dokładnie na przeciwko, zobaczyła ją i wyszła na zewnątrz.
- Kolacja się skończyła, nie? - gdy Mel pokiwała głową, dziewczyna zawiesiła swoją. - Będę musiała pogadać z tymi od Hermesa. Wszystko przez Leroy'a. Gdy zobaczył Annabeth popadł w szał. Tylko ona weszła zaczął wydawać jej jakieś rozkazy, na co ona wyprostowała go jednym pytaniem "Czy nie zapomniałeś przez ten czas jak mnie nie było jak się czyści toalety?". Wkurzył się, próbuje jej udowodnić, że jest lepszym dowódcą niż ona. Problem w tym, że połowa naszego rodzeństwa woli ją. - Ewa uśmiechnęła się, ale zaraz zbladła, bo ze środka wypadł Leroy.  Poszedł w ciemną noc. Albo na kolację. Jedno było pewne, był zły.
- Mel! Jak dobrze Cię widzieć. - Annabeth przytuliła dziewczynę. Mel przyjrzała się jej i stwierdziła, że jest w podobnym stanie jak Percy. - Trochę za późno wróciliśmy, wiem, ale były problemy.
- Wiem. Percy mówił. Ale podejrzewam, że dopiero teraz był problem. - powiedziała pokazując głową stronę w którą poszedł Leroy, jak się okazało, w stronę domku Afrodyty. 
- No trochę. Ale już jest dobrze. Ma taki kompleks władczy. A nikt nie chce mu tej władzy dać, a ja już na pewno nie chcę rezygnować. - uśmiechnęła się serdecznie, ale było widać zmęczenie na jej twarzy. - Wybaczcie, ale chce mi się spać. Powiem tylko, że kto chce może iść już na kolację. Boję się jednak, że nic nie zostało... - Annabeth ciężko westchnęła, obróciła się i wchodziła do środka. Mel zdążyła jeszcze tylko powiedzieć do niej "Jak dobrze, że wróciłaś", na co córka Ateny uśmiechnęła się i weszła do środka.
- Chodź! Chcę sprawdzić czy ostała się jeszcze kolacja. - Ewa pociągnęła Mel znowu w stronę jadalni. Gdy doszły tam, kolacja, a i owszem była jeszcze na stole, ale nie było praktycznie nikogo, poza Wojtkiem i Kostkiem, którzy siedzieli przy stole dzieci Zeusa. Ewa od razu tam poszła. 
- A wam wolno tak siedzieć? - popatrzyła na nich z tym nieznoszącym sprzeciwu wyrazem w oczach.
- Teoretycznie nie, ale nie ma kto pilnować. - Kostek wstał z ławki, patrzył cały czas na Mel, która stała za Ewą, która z kolei, właśnie usadowiła się na przeciwko Wojtka. - Ja już idę. Najadłem się, Wojtek myślę też, że już przegadaliśmy sprawy.
Kostek wyszedł z jadalni, a Mel która stała cały czas i tylko patrzyła za chłopakiem jak odchodzi, mruknęła coś do pozostałej dwójki, że też idzie i wyszła.
- Myślałem, że będziesz tam wieki stała! Musimy pogadać. - Kostek, porwał ją w ramiona i przytulił, czuć jednak było jego napięcie, że to o czym będą rozmawiali nie było jakąś błahostką.
- Co się stało? Oni ledwo wrócili, jeszcze nigdzie nie idziemy... - Mel nie skończyła, bo chłopak znowu jej przerwał.
- Tu nie chodzi o misje. Znaczy nie bezpośrednio. Tyson wrócił do kuźni cyklopów. Niedawno. Jeszcze niedawniej wysłał mi iryfonem wiadomość. Zen zszedł na dno oceanu, był w pałacu Posejdona, znaczy dla niego Neptuna, ale bez różnicy. W każdym razie, poszedł dalej i nie zbiera się na to by wrócił. Jego ojciec dał mu co chciał, jednak uważa, że Zen może coś knuć. Nikt nie wie co, ale to może być coś złego.
- Czy to znaczy, że... - Mel analizowała całą wypowiedź Kostka i nie mogła sklecić do końca odpowiedzi. Poza tym, syn Aresa musiał wtrącić swoje trzy grosze.
- Tak. On chyba nie pójdzie z nami dalej...