Opowieść "Dziecko Olimpu i zaginione miasto" opowiada o dziewczynie, która dowiaduje się, że jest półbogiem, ale nie byle jakim. Jest Dzieckiem Olimpu.
Teraz musi stawić czoła wszystkim przeciwnościom losu, zobaczyć, którzy przyjaciele są jej wierni, odkryć tajemnice swojego istnienia oraz przekonać się czy jest miłość... :)

poniedziałek, 30 grudnia 2013

Rozdział 38 - SKRZYNIA

- Wstawać lenie! Dobrze, że tym razem trener nie leciał... to by się dopiero wkurzył - Leo stał w drzwiach kajuty Kostka. Uśmiechał się tym swoim uśmiechem. - Wstawać i na śniadanie! Tylko się ogarnijcie - uśmiechnął się jeszcze szerzej i wyszedł.
Mel bolała głowa. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że oto spała z Kostkiem w jego kajucie. To dlatego Leo tak reagował... Wstała pomału i popatrzyła na swoje odbicie w lustrze. Nie wyglądała źle. Ale wyglądała jakoś dziwniej...
- I jak się czujesz? - Kostek stanął obok i uśmiechnął się. Córka Ateny zadała sobie pytanie, jak to jest, że on niezależnie od pory wygląda wspaniale. - Chodźmy na to śniadanie, bo Leo zaraz całą historię sobie wymyśli. 
Przytulił ją i wyszli z jego kajuty. Mel jednak stwierdziła, że musi iść do siebie, żeby jednak trochę się ogarnąć przed spotkaniem z resztą przyjaciół. Usiadła na swoim łóżku i popatrzyła się na swoje odbicie w lustrze. Wyglądała strasznie. Podkrążone oczy, włosy kompletnie nie ułożone i jeszcze to poczucie strachu. Zen i Afrodyta? Nie wiedziała co o tym myśleć. Ale nie chciała teraz o tym myśleć i poszła się umyć.
Wyszła z łazienki pół godziny później ze zdecydowanie lepszym nastrojem. Od razu poszła do jadalni. Wszyscy już siedzieli, a Leo pokazywał Annabeth i Ewie coś na mapie. 
- Witamy panią! Rozumiem porwanie porwaniem, ale przecież mamy misję - Jason uśmiechnął się do Mel. Ona usiadła na krześle między Percy'm a Kostkiem.  
- Też się cieszę, że Cię widzę. Gdzie jesteśmy? - popatrzyła się na "brata".
- Tuż przed wpływem na Morze Potworów. Znaczy się, nie wpływamy tylko przelatujemy nad tymi dziwnymi skałami, prawda Leo? - Percy popatrzył się na Leona pytającym wzrokiem.
- Jak naładujemy silniki, żeby się wznieść to tak. Na razie wyłączamy wszystko i mamy jakąś dobę na pozbieranie się wszystkiego. Do roboty. Raz, raz, raz! - Leo klaskał po każdym słowie. - Trzeba pozbierać wszystkie przedmioty porozrzucane i w ogóle. Sprzątamy! - uśmiechnął się uśmiechem szaleńca i przeprosił, bo idzie porozmawiać przez iryfon.
Wszyscy rzucili się by wybrać co lepszą robotę. Trzeba było wyszorować podłogi, wyczyścić kajuty, umyć okna, podreperować silniki, a wszystko to dokonać tym co jest dostępne na Argo. Mel dopchała się do wiaderek i mopów. Złapała szybko jeden z nich i poszła pod pokład. Wymyśliła, że tam lepiej posprząta, bo nikt się nie będzie czepiał, że za wolno. Weszła do zbrojowni. Była pusta. W sumie to Mel nie pamiętała, żeby tam kiedykolwiek coś było... Teraz jednak pod ścianą leżała skrzynia. Była zamknięta. Mel poczuła ochotę, żeby ją otworzyć.
"Ale jak się to skończy jak z Pandorą?" - pomyślała i odwróciła się od skrzyni. Jednak szybko odwróciła sie do niej znowu. Szybko w jej ręce pojawił się jej trójząb. Szybko rozwaliła kłódkę, wieko odchyliło się do tyłu. Na wierzchu leżała kartka
Pamiętaj, co z morza powstało do morza powróci
Mel rozpoznała, że to musiał napisać Posejdon. Ale dlaczego w takim razie leżało to w zbrojowni w zamkniętej skrzyni? Podniosła papier i spojrzała w... pustkę. Tak jej się zdawało w pierwszej chwili. Za chwilę ujrzała małą przypinkę do swojej bransoletki w kształcie kropli wody. Przypięła ją do kolejnego ogniwa. Poczuła chłód i usłyszała głos w swojej głowie.
"My mamy wszystko z morza, morzu dajemy Siebie.
Nadeszły jednak czasy, gdy nie damy rady żyć i wierzyć w Ciebie.
Posejdonie nasz, daj nam odejść tam,
gdzie życie ma swój smak."
Mel poczuła powiew wiatru i w głowie pojawiły się jej jakieś obrazy. Ludzie chodzili po wielkiej wyspie, latali, a nawet jeździli samochodami. Było to dziwne, bo wyglądało to na dawne czasy. Wtedy Mel wiedziała czego szukają...
- LEO! Leo!! - Mel wpadła na główny pokład. Leo stał oparty o mop i maszt. - Musimy ruszać już. Wiem czego szukamy! Nie mamy czasu. Morze nam tym razem nie pomoże. Bynajmniej nie w takim sensie jakiego potrzebujemy.
- Ale Mel... Czego szukamy? Szukamy Janusa, przecież! Nie mamy jeszcze wszystkiego dokończonego i... nie możemy teraz. - Leo nie wiedział o co jej chodzi.
- Leo, szukamy boga wyborów, ale to tylko przystanek. Tak naprawdę szukamy... - Mel zawahała się - Po prostu startujmy już.
- Czego szukamy Mel?!
- Altantydy

poniedziałek, 23 grudnia 2013

Rozdział 37 - OSZUKANY

Mel nie poszła do swojej kajuty. Wiedziała, że nie powinna tego robić, ale... no właśnie! ale. Musiała z kimś porozmawiać. Wiedziała, że zbyła Ewę, która chciała zbyt dużo wiedzieć, a teraz chciała iść do kogoś innego? Ale do kogo? Usiadła na korytarzu, opierając się o swoje drzwi. Nie wiedziała komu ma powiedzieć. Kostek? Pewnie by jej wysłuchał, a potem zapytał "Ale to Zen? Obchodzi Cię on?". Niby nie, ale... Wtedy przyszła jej na myśl jedyna osoba, która jej nie powinna wyrzucić z pokoju.
Zapukała.
- Czego... przecież jest noc? - popatrzyły na nią lekko obrażone zielone oczy, które zaraz się jakby rozjaśniły widząc z kim rozmawiają. - Mel... Wróciłaś? Co się stało?
- Musimy pogadać. - to mówiąc Mel przeszła pod ramieniem Percy'ego i usiadła na jego łóżku.
- Ależ proszę, wcale nie jestem śpiący. Mów "Siostra" - uśmiechnął się do niej sarkastycznie na co ona pokazała mu język. Usiadł na dywanie opierając się o drzwi, tak, że lampka, którą Mel zaświeciła... świeciła mu prosto w oczy. Może miał nadzieje, że nie zaśnie dzięki temu.
- Rozmawiałam z Afrodytą. - postanowiła od razu przejść do rzeczy. Zauważyła, że Percy'emu nie podobało się to stwierdzenie, ale musiała przecież to powiedzieć. - I wiesz co? Ona jest matką Zena...
***
Monitory nie miały głośników. Zen uważał, że to wielki błąd, ale jego "Matka" twierdziła, że nie musi słuchać rozmów zakochanych. On jednak teraz żałował, że nie słyszy co się dzieje na Argo. Mel poszła do Percy'ego. Czyżby się w nim zakochała? Nie... Annabeth zemściła by się srodze. W takim razie po co? Widział z języka jej ciała, że opowiada o czymś co ją osobiście... no właśnie! Zaskoczyło, zdenerwowało... nie wiedział. Liczył, że dziewczyna pójdzie do Kostka, a tu nic. Poczuł się zawiedziony i znużony. Postanowił się przespać...
***
- Jesteś pewna, że mówimy o tym samym Zenie? - Percy patrzył na nią zszokowany. Teraz właśnie się obudził ostatecznie.
- Tak. O twoim bracie. Chociaż teraz... nie wiem. - Mel wstała z łóżka i stanęła tyłem do chłopaka.
- Ale jak to Afrodyta... już sam pomysł "adopcji" jest komiczny, a tu jeszcze wplatasz Afrodytę. - Percy zdawał się nie wierzyć w to co mówi Mel
- ALE TAK JEST! - dziewczyna krzyknęła. - Przepraszam. Afrodyta powiedziała, że Zen wyrzekł się ojca. Musiał go ktoś adoptować, bo inaczej by umarł. Powiedziała, że miłość nikogo nie skreśla, ale się mści. I on... on chce się na mnie zemścić. - Mel opadła znowu na łóżko i poczuła pojedynczą łzę spływającą po policzku. 
- Za co? - Percy wstał. Usiadł koło niej i pogłaskał jej głowę w kojącym, braterskim geście. 
- Za Kostka. On chce, żebym ja z nim zerwała, a ja nie mogę. Przepraszam Cię. Idę do Siebie już, Dzięki, że mnie wysłuchałeś. - Wstała i bez słów wyszła z kajuty. Percy opadł na łóżko. Mel powiedziała mu o Zenie, a jego nie specjalnie to ruszyło. A jednak... to był jego brat... Rozmyślanie o tym jednak odłożył na rano...
Mel usiadła na krześle. Po co krzesło na korytarzu? Ano to jeszcze zostało po czasach, gdy urzędował tu trener Hedge. Pilnował, żeby nikt się nie szlajał po korytarzach. Teraz nikt nie chciał wyrzucać tego krzesła, bo chyba przypominało o porządku jaki trzeba utrzymywać na Argo. Bała się zasnąć. Wiedziała, że dzisiaj NA PEWNO nawiedzą ją sny...
- Mel? - usłyszała znajomy głos. Popatrzyła w tym kierunku i zobaczyła Kostka. Uśmiech identyczny jak u Aresa ją zauroczył, więc odpowiedziała tym samym. - Akurat to krzesło? Chodź do mnie. - Złapał ją za rękę i pociągnął do swojej kajuty. Nie odezwała się słowem, usiadła na jego łóżku i jedynie patrzyła jak on z uśmiechem włącza lampkę na szafce i nalewa jej szklankę wody, podając jej ją. 
- Co się stało? - usiadł koło niej, pogłaskał ją delikatnie po policzku. Mel jednak nie chciała nic mówić. Odwróciła głowę w przeciwnym kierunku i zesztywniała. Mogła mu powiedzieć, czemu nie, ale dlaczego tego nie zrobiła? 
- Hej! Nie musisz mówić jak nie chcesz - obrócił jej twarz do Siebie i popatrzył jej w oczy. Ujrzał w nich ten błysk, co prawda słaby, ale zawsze - Dobrze, że jesteś. Przestraszyłem się, ale wiedziałem, że wrócisz. - nie chciał nic więcej mówić, a i ona nie chciała słuchać. Pocałował ją, a ona zapomniała, że Zen, że Afrodyta, że misja... wszystko straciło sens. Opadli razem na poduszki i za chwilę zasnęli.
***
Tak! Na ten moment czekał. Właśnie się obudził i zobaczył ich na ekranie. Przez 15 minut molestował przyciski pilota, ale nic się nie działo. Siedzieli, potem zasnęli. Nic, nic, nic! Poczuł jak ogarnia go złość i frustracja. Ona go oszukała! Jest po jej stronie! A on głupi sądził, że chociaż ona go kocha.
"Byłem głupi! Jak bogini miłości może mnie kochać?" 
Chciał się pozbyć jej, siebie, świata. Ale wiedział, że nie może, że mu się to nie uda. Usiadł pod ścianą, a przed nim pojawiła się gołębica.
"Myślałeś, że pomogę Ci zniszczyć coś co jeszcze nie jest zbudowane? Oni dopiero tworzą fundamenty, a te ciężko zepsuć. Lepiej się niszczy, gdy jest już jakaś podpora. Zapamiętaj to!"
W jednym momencie wiedział, że jest oszukany, ale i że musi się podnieść, bo ona ma rację. Nemezis zazwyczaj ma rację!

poniedziałek, 16 grudnia 2013

Rozdział 36 - IDĄC POMAŁU DOJDZIESZ DALEJ

Przepraszam, przepraszam, przepraszam! Przede wszystkim za brak moich odpowiedzi, ale naprawdę nie mam czasu :/ Podjęłam decyzje, że rozdziały dodaje w poniedziałki, bo przez cały tydzień się tworzą ;) mam nadzieje, że wam to odpowiada, jeśli nie - powiedzcie, co może dam radę zmienić :)
JESZCZE jedno: chcecie jakiś prezent na święta ode mnie? Czekam na zamówienia ;)
------------------------------------------------------------------------
- Nie rozumiem po co tu jestem. Moje miejsce jest na Argo. Nie tutaj. - Mel patrzyła na Aresa, który trzeba to przyznać prezentował się interesująco w garniturze. Dziewczyna zdała sobie sprawę, że wie po kim Kostek odziedziczył wygląd. Zarumieniła się na tą myśl.
- Wiem, gdzie twoje miejsce. Ale jest ktoś kto musi z Tobą porozmawiać. Nie wolno nam się wtrącać w losy herosów, chyba, że znamy głupie plany jednego z nich przeciwko tobie. Normalnie bym się nie przejmował, ale może to trochę się obić na moim synu. To nie będzie miłe dla niego. - Ares wydawał się jakby, rzeczywiście był zmartwiony losem Kostka.
- Od kiedy się przejmujesz losem miłosnym swoich dzieci, Aresie? - dziewczyna posłała mu lekko kpiące spojrzenie.
- Masz nie wyparzony lekko język jak ten Percy. Jesteście podobni do Siebie. A no przejmuje się, bo jestem OJCEM! One potem są załamane, spada im skuteczność i po co mi dzieci boga wojny, nie skore do wojny? Zresztą przez moją kochankę zawsze miałem do czynienie z miłością. Zaraz przyjdzie. Czekaj grzecznie, a przed wieczorem wrócisz na stateczek. - posłał jej uśmiech, a Mel zmiękły kolana, bo był identyczny jak Kostka. Ogarnęła się jednak szybko i usiadła na podłodze. Z kim niby ma rozmawiać... Wolałaby siedzieć na Argo niż tutaj, ale widać nie miała wyjścia. Podkuliła nogi i oparła się o kolana. Zabolała ją ręka, stary przyjaciel ból, który nigdy jej nie zostawi, nigdy nie zawiedzie. Ukochany... Uśmiechnęła się w swoje ręce. Przecież to tylko ból! Czemu aż tak bardzo za nim tęskni...
Bo on Ci zostanie zawsze...
Ale przecież trzeba być z ludźmi. Kostek, Ewa, Wojtek, nawet Percy i Annabeth, poniekąd nawet Zen.
Ludzie kiedyś odchodzą, a ból... Zostaje na wieki, na zawsze.
Trzeba wierzyć. Gdyby nie ludzie bylibyśmy bez wartościowi, bez potrzebni.
Jak chcesz. Jednak kiedyś wspomnisz, że nie warto liczyć na ludzi.
Mel nie do końca wiedziała, czy prowadziła dialog sama ze sobą, czy ktoś jej się wdarł do głowy. Była już jednak nie sama w pomieszczeniu. Przed nią stała kobieta. W długiej sukni, z olśniewającym uśmiechem.
- Melania! Jak miło Cię widzieć. Znam twoje serce to chciałam i Ciebie poznać. - uśmiechnęła się przyjaźnie, choć Mel wiedziała, że może być też groźna.
- Afrodyta. - lekko się skłoniła - Miło Cię widzieć. Moje serce jak rozumiem nie jest dla Ciebie zagadką? 
- Oczywiście. - zaśmiała się cierpko. Mel nie wiedziała, że bogini miłości może tak cierpko się śmiać. - Myślisz, że kto pcha Cię w te, bądź inne ramiona? Wszystko przechodzi przeze mnie. 
- W taki razie po co Ci ja osobiście? Skoro wszystko wychodzi z serca? - Mel starała się nie odwracać tyłem do bogini. Niby to tylko bogini miłości, ale dziewczyna czuła, że miłość może zepsuć więcej niż cokolwiek...
- Bo są rzeczy, które tylko powiedziane osobiście mogą coś zdziałać. Jest pewna osoba, znasz ją oczywiście - Afrodyta uśmiechnęła się do niej, gdy ta patrzyła na nią pytającym spojrzeniem. - Ta osoba knuje obecnie przeciwko tobie. Nie chce byś była tam gdzie jesteś. Wiesz kto to może być? - Mel nie wiedziała, więc pokręciła głową, a Afrodyta się skrzywiła. Widać spodziewała się odpowiedzi twierdzącej. - Mój syn. Olaf. 
W pierwszym momencie Mel zastanawiała się jakiego syna Afrodyty Olafa zna. Chwilę później błysnęła jej w głowie myśl.
- Zen? Przecież to nie jest twój syn! I dlaczego on może chcieć mojej zguby?
- Wyrzekł się Posejdona, ktoś musiał go zaadoptować, bo inaczej by umarł. Miłość nikogo nie zaprzepaszcza, ale jest też mściwa. I dlatego on chce zemsty. Twoje wybory... no cóż nie pokrywają się z jego wyborami. Ty wybrałaś Kostka, a on chce Ciebie...
- NIE! Nie! Nie chcę tego słuchać! Ja go nie kocham! Znaczy nie w takim sensie! ... - Mel zaczęła krążyć po pokoju.
- Wiem! Miłość to nie jest dla mnie żadna tajemnica. On chce zrobić wszystko byś go pokochała albo chociaż odkochała się w Kostku.
- Nie! Proszę ! Daj mi spokój! Chcę wrócić na statek. Pogodziłam się z tym, że Zen zaginął... Proszę... - Mel usiadła i schowała twarz w rękach. Przecież ona się nie załamuje. Teraz jednak nie potrafiła się pozbierać. Po dłuższej chwili Afrodyta przerwała jej rozważania.
- Dobrze. Wracaj. Ale pamiętaj o tym co Ci powiedziałam. - wszystko się rozmyło przed oczami córki Ateny. Za chwilę siedziała pod masztem na Argo. Była noc. 
- MEL! Jesteś! Tak się baliśmy! - Ewa ściskała ją mocno tak, że Mel zaczęła się bać, ze popękały jej żebra.
- Tak jestem. Nic się nie stało. Gdzie jesteśmy? - Mel rozejrzała się, ale na morzu co jasne nie było nic widać.
- Pomału płyniemy dalej, ale...
- To dobrze. Idę się przespać. Obudź mnie rano. Muszę pomyśleć - Mel zeszła pod pokład, a Ewa powiedziała sama do Siebie:
- Jutro rano będziemy przed Morzem Potworów.

poniedziałek, 9 grudnia 2013

Rozdział 35 - TA JEDNA OSOBA

Dziękuje za wszystkie komentarze i przepraszam za zaległości, ale zepsułam komputer :) Postaram się szybko nadrobić :)
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------


Zen siedział na plaży. Od poprzedniego miejsca jego pobytu nie różniła się zbytnio. Tyle, że tu był pod czujnym okiem "matki". Afrodyta siedziała gdzieś na środku wyspy. "Uczył się pokory". Miał spędzić trochę czasu sam bo miał pozbierać myśli. Wiedział, że wyruszyli na misje i... wiedział, że Mel jest z Kostkiem. Nie rozstali się, nic się nie zmieniło. Poza tym, bogini miłości miała takie jakby ekrany z zakochanymi, więc gdy musiał jej pomóc to widział ich czasami. Raniło go to, chociaż tyle razy mówił, że nic nie czuje do tej dziewczyny. Sam siebie oszukiwał... Nie wiedział ile czasu "matka" jeszcze będzie go dręczyć. Postanowił o niej zapomnieć, ale nie było to proste. Tak jak teraz. Siedzieli na pokładzie Argo II, chyba mieli dyżur, rozmawiali, w sumie nie słyszał o czym, ale sam fakt, że się przytulali wyprowadzał, go z równowagi. Postanowił się położyć i pomyśleć. A jeśli może coś z tym zrobić? Przecież jest teraz synem Afrodyty. W głowie Zena zaczął kiełkować niebezpieczny dla Mel i Kostka plan...
***
Formalnie wartę miała Mel. Formalnie byłaby w stanie sobie poradzić sama. Formalnie skoro płynęli to nawet lepiej, że to ona tu siedziała. Jednak w praktyce, dziewczyna nie cierpiała siedzieć na dyżurze. Tutaj wkracza Kostek, który praktycznie każdą nocną wartę Mel spędzał z nią. Potem wywoływało to wiele pretensji, bo on miał wartę po niej, a ona z nim nie siedziała zazwyczaj. Nie dlatego, że ona nie chciała, on ją po prostu wyrzucał, bo mu nie potrzebna. Szczególnie protestowała Annabeth, bo Kostek był nie wyspany, a przecież był ich głównym obrońcą. Jej protesty jednak nic nie dawały i tak oto znowu ta para siedziała oparta o burtę.
- Mel. Mel! W sumie to gdzie my płyniemy? Dziennie posuwamy się tylko o mały kawałek. Dlaczego? - Kostek dostał misję wypytania Mel o szczegóły wyprawyod Percy'ego. Córka Ateny codziennie rano mówiła Leonowi, gdzie ma płynąć i ile mil. Nikt nie wiedział co planuje.
- Płyniemy w przód. Wojtek i jego paw każą się posuwać o te właśnie kilka mil. Uspokój się. Kierunek koło Morza Potworów, ale jeszcze trochę czasu nam to zajmie. - Mel wstała i popatrzyła na niego z góry. - Więcej wiary. - Przeszła w stronę masztu, stała i przyglądała się krajobrazowi. Było ciemno, dzięki Zeusowi, nie zimno. Oparła się o maszt. Ta misja trwała tak krótko, a już ją przerastała. Słyszała o tym co mówią, że nie wiadomo, gdzie płyną. Ciężko jej było. Westchnęła, a Kostek już stał koło niej. Przytulił ją mocno.
- Dasz radę. Przepraszam, że Cię tak zaatakowałem. Dasz radę. - Kostek pocałował swoją dziewczynę.
- Dziękuję. Idź już. Prześpij się, bo jutro znowu będą krzyczeć. - Mel uśmiechnęła się i popchnęła chłopaka, żeby zszedł pod pokład.
***
- Matko! - Zen dziwnie się czuł mówiąc tak do Afrodyty. Ta popatrzyła się na niego lekko podejrzanie. Stała przed szafą wyciągając ubrania, a w ręce trzymała pilota do tych jej dziwnych telewizorów. 
- Tak? Co chcesz? Właśnie szykuje ubranie na randkę z Aresem, więc się streszczaj.
- No, ale chcę Ci tylko pomóc. Wiesz, mogę wziąć te strzały Erosa i trochę się nimi zając. Będzie więcej zakochanych...
- Nie ma opcji!! Masz siedzieć i na ekranach sprawdzać. A poza tym strzały Erosa jak sama nazwa wskazuje są Erosa. Nie mam ich. Idź już i zamij swoje miejsce. I nic nie kombinuj! Nie naciskaj żadnych guzików, bo można zmienić co niecoś. - Afrodyta popatrzyła na niego. Ona wyczuwała, że on ma jakiś plan dlatego wcisnęła mu ten kit, że guziki pilota zmieniają życie tych na ekranie. Jednak nie była tak głupia na jaką można ją było ocenić.
- Już idę, mamo! Baw się dobrze. - W podskokach pobiegł do pokoju. Miał już cały układ zdarzeń. Teraz tylko trzeba czekać, aż oni będą gdzieś razem. W jego głowie zakiełkował plan...
***
Kostek siedział na swoim łóżku. Właśnie obudził go krzyk. Tak się bał wyjść, że jeszcze nie opuścił swojej kajuty.
- Kostek! - do środka wpadł Wojtek. Włosy miał jakby przekrzywione na jedną stronę, co oznaczało, że dopiero wyszedł z łóżka. 
- Co się dzieje? - popatrzył się nie przytomnie na przyjaciela. 
- Ktoś nas odwiedził i Mel zniknęła. - Wojtek chyba się rozpędził, ale nie zdawał się przejmować tym stanem.
- CO?! Jak to zniknęła?! - syn Aresa wstał i teraz było w nim widać krew ojca. Na twarzy pojawił się grymas zlości. - Kto ją zabrał?!
- Taka jedna osoba, której bym się na końcu spodziewał tu, na Argo. - widząc pytający wzrok przyjaciela Wojtek uśmiechnął się i dokończył. - Obiecał ją oddać przed wieczorem... twój ojciec.

poniedziałek, 2 grudnia 2013

Rozdział 34 - ROZPOCZYNAM SERIĘ WYBORÓW

Rano wszyscy stali na wzgórzu obok sosny Thalli. Wszyscy mieli nie tęgie miny i zaspane oczy. Mel, która wspinała się do góry stwierdziła, że oni tak jak ona na pytanie "Dlaczego jesteście niewyspani?" odpowiedzieli by "Sny...". Półbogowie już tak mają, im większy stres tym więcej snów. Patrzyła na nich wszystkich i zastanawiała się czy WRESZCIE* nie wyprowadza ich na pewną śmierć. Jason stał z Piper i Leonem trochę z boku, a on machał kontrolerem Wii, który był sterem Argo II. Leo go naprawił ostanimi czasy, więc teraz mogli nim ruszać na wyprawę. Problem z tym: gdzie? Kawałek dalej Nico. Ten zawsze sam, zawsze z boku. Mówił coś do mgły. Pewnie rozmawiał z Hazel. Obok niego stał piekielny ogar Percy'ego. Lubił syna Hadesa, zaraz po swoim panu, bo chyba przypominał mu dom. Właściciel psa stał razem z Annabeth i oboje śmiali się z czegoś. W sumie to Annabeth wczoraj ostatecznie załatwiła sprawę przywództwa w domku i nie był to Leroy. Chłopak się wściekł i chciał się zemścić, ale wyszło mu to średnio. Koniec końców spędził 3 godziny w bańce powietrznej w Atlantyku, na skutek czego doznał głębokiego szoku, hipotermii i uznał, że Annabeth jest najlepszą grupową. Percy zarzekał się przed Chejronem, że nic nie wie o wiadomym czynie, a że nie było dowodów, a Leroy się nie odzywał sprawę "umożono" (?). Mel na wspomnienie wczorajszego śledztwa zaśmiała się. Za nimi stał Wojtek i Ewa. Rozmawiali. Mel westchnęła... czy oni nie mogli się ze sobą zejść? Ciężko było, ale stali już koło siebie i to sami (no prawie) to był duży krok. Na widok ostatniej osoby dziewczynie zabiło mocniej serce. Kostek stał jak zwykle. Opierał się o swój miecz, a że był wysoki to trochę przygarbiony. Patrzył się w całkiem inną stronę, ale Mel miała wrażenie, że ją wyczuł, bo popatrzył się w jej stronę i uśmiechnął. Pomimo niewyspania i lekkiego zmartwienia na twarzy, dziewczyna poczuła motyle w brzuchu i poszła w jego stronę. 
- Hej! - przytulił ją mocno. Czuła się bezpieczna, pomimo tego, że szli na śmiertelną misję - Wyspana? Pewnie, że nie. Widzę przecież. Nikt się chyba nie wyspał. Mamy jednak małe opóźnienie.
- No ja... wiem, że miałam... no miałam być wcześniej, ale... - Mel nie potrafiła poskładać wypowiedzi.
- Znaczy to, że nasza "szefowa" się spóźnia to jest rzeczywiście problem, ale to nie chodzi o Ciebie. - uśmiechnął się do niej i patrzył na jej zdziwioną minę - Leo wysłał Argo II jakiś tydzień temu na wyprawę. Nie wiem gdzie i po co, ale ma wrócić dopiero za jakieś pół godziny. Także mamy czas...
Mel stwierdziła, że nad tą misją musi być jakaś klątwa. Teraz stali i czekali... Nie wiedziała co o tym sądzić.
- W sumie to powinniśmy się cieszyć, nie? - uśmiechnęła się patrząc na resztę i postanowiła iść zapytać się Leona o co chodzi.
- Festus nie pracuje jak powinien. Przestawiły mu się godziny. Pobyt w Chinach mu nie służy, ja nie wiem czemu się zgodziłem... - Mel słyszała, jak Leo mówi do Jasona, machając kontrolerem Wii.
- Chciałeś pomóc spełnić marzenie i Ci się udało. Ciesz się. - Piper odpowiedziała zamiast Jasona. Przytuliła się też mocno do swojego chłopaka.
- Co Argo robiło w Chinach? - Mel nie mogła się powstrzymać od zadania tego pytania. Cała trójka wydawała się być nim zaskoczona.
- Mel. A co ty tutaj...? Ten... No... - Jason się jąkał, więc Leo przejął pałeczkę.
- I tak być się dowiedziała. Frank chciał jechać z Hazel do Chin, a tak było najszybciej. Wrócą samolotem, ale polecieli tam moim kochanym stateczkiem. - uśmiechnął się i machnął kontrolerem. - Za jakiś czasu wróci. Ech... moglibyśmy jeszcze trochę poczekać. Jutro mają zwolnić Kalipso. - to mówiąc zrobił się cały czerwony. Mel się uśmiechnęła i poszła dalej. Nie chciała drążyć tematu. Zresztą wszyscy wiedzieli, że on tylko czeka, aż bogowie zwolnią Kalipso i będzie mogła przyjść tutaj do niego. Uśmiechnęła się pod nosem. Kochany, mały Leo... Nie zobaczy się z nią. Ale wrócą przecież. Mel usiadła na trawie trochę z dala od reszty. Patrzyła na horyzont. Po jakimś czasie zaczęła tam majaczyć jakaś kropka, która z minuty na minutę stała się Argo II. Festus na przedzie prychał i zgrzytał, a Leo skakał z radości. Jakieś 5 minut później wszyscy byli na pokładzie. Ostatnio stajnie dla pegazów zostały przerobione na 2 dodatkowe sypialnie, więc teraz każdy miał swoją kajutę. Wyruszali.
- Gdzie mam obrać kurs? - Leo zapytał, a Mel nie wiedziała co ma odpowiedzieć. 
- Na wschód. Tam musi być jakaś cywilizacja. - Wszyscy się zaśmiali, a Mel rozumiała, że właśnie rozpoczęła serię wyborów, które będą się za nią ciągnęły od teraz aż do... no właśnie. Do kiedy?


*w związku z serią wypadków nie mogli wyruszyć wcześniej, dlatego WRESZCIE

poniedziałek, 25 listopada 2013

Rozdział 33 - PRZECIEŻ TO HAŃBA ŻYCIA

Przepraszam was bardzo, że nie dodałam nic tak długo, ale miałam problemy w szkole i nie umiałam znaleźć czasu :) Serdecznie dziękuje za wasze komentarze i dedykuje wam ten rozdział :)
---------------------------------------------------------------------------------------------------------

Kostek siedział na plaży. Percy stał na wodzie tak jak i Mel miała w zwyczaju. Poczuł ukłucie w sercu... Znowu... ZNOWU! Ale żeby było jeszcze gorzej, to on przecież zgodził się żeby ona sama się pilnowała. A obiecał sobie, że będzie strzegł jej jak oka w głowie. Był na siebie strasznie zły!
- Kostek, chodź tutaj. Wiesz co to jest? - Kostek usłyszał Percy'ego, ale zastanowił się jak ma wejść na wodę. Za chwilę zorientował się, że przecież Mel też kazała kiedyś wodzie go utrzymać. Wstał i ostrożnie stanął na oceanie. Pomału szedł do przodu, patrząc pod nogi. Słyszał cichy śmiech syna Posejdona, ale się nie przejmował tym. Doszedł do niego, a chłopak już praktycznie dusił się ze śmiechu.
- Śmiej się, śmiej, ale ja się boje chodzić po wodzie. Co tam masz? - Kostek wreszcie podniósł głowę i popatrzył na Percy'ego.
- Widzisz? Ten rekin zmarł niedawno. A tutaj przecież nie ma rekinów. - Percy patrzył na zwłoki ryby. Kostek widział w jego oczach żal. No tak... chłopak na sushi nie chodził, bo to RYBY, czyli jego morscy bracia. - Ktoś musiał go wysłać. Ktoś, kto umie władać rybami...
Percy nie skończył, ale oboje wiedzieli kto to mógł zrobić. Mel, przecież nie zabiła by rekina, bo nie jest do tego zdolna. Jedyna osoba to Zen. Percy powiedział coś do rekina po grecku i ten rozpłynął się w wodzie.
- Mój niewdzięczny, nienormalny brat musi zapłacić, za takie rządzenie się. Chodźmy. Nie wiem ile radę dam Cię jeszcze utrzymać na wodzie, bo jestem zły. - To mówiąc odwrócił się i zaczął iść. Kostek pobiegł szybciej, żeby nie wpaść do  wody. Pięć metrów od brzegu, woda pod nogami usunęła się mu, a on wpadł do wody. Na szczęście było płytko. Syn Aresa usłyszał cichy śmiech, jednak syn Posejdona śmiał się z lekkim żalem. 
- Mówiłem, że nie wiem ile Cię utrzymam. - uśmiechnął się słabo. - Chyba pójdę się położyć. A ty co zamierzasz robić?
- Idę na arenę. Może spotkam Wojtka. Na razie - to mówiąc obaj chłopacy poszli w dwie różne strony Obozu.
***
Zen siedział już długo na plaży. Nie mógł uwierzyć w swojego pecha. Dwunastu bogów Olimpijskich, powiedzmy odejmiemy dwóch, bo Posejdona się wyrzekł, a Atena pewnie by go nie chciała. To i tak zostaje dziesięciu, a musiała akurat ta. Nie potrafił nic zrobić. Siedział i patrzył się na piasek pod swoimi stopami. Nie wiedział dalej co ma zrobić, żeby ruszyć się z tej wyspy. Pierwszy raz pożałował tego, ze wyparł się Posejdona/Neptuna. Teraz na pewno miał gorzej. Chociaż znowu nie był sam. Ta gołębica była ponoć podarunkiem od jego "matki". Nie wiedział po co mu ona, ale wysłał ją na "zwiad". Ale co taki gołąb może zrobić? Nagle, jednak zobaczył na horyzoncie jego gołębicę, a za nią... więcej takich gołębi. Były zaprzęgnięte do rydwanu.
- A niech... ten ptak jest jednak przydatny. - Zen stanął na nogi, ale dalej nie wierzył w to co widział. Rydwan stanął na plaży, gołębica usiadła mu na ramieniu i pokazała, że ma wsiąść do niego. W środku na podłodze siedziała kobieta. 
- Witaj synu! Zabiorę Cię stąd. Ale nie do Obozu. Najpierw spędzisz trochę czasu w odosobnieniu. - Afrodyta popatrzyła na Zena, który wyglądał na lekko zdziwionego i rozeźlonego. - Pewnie zastanawiasz się, dlaczego ja Cię adoptowałam. Wiedz, więc, że miłość jest jedna i nie będziesz mógł powiedzieć, że jesteś od Wenus, a nie Afrodyty, bo to bez różnicy. Nauczę Cię tym trochę pokory. Taki mój układ z Posejdonem. Siadaj. Ruszamy. - Zen usiadł w szoku, a rydwan natychmiast ruszył. Nie ma rady. Teraz jest synem Afrodyty...
-------- 2 dni później -------- 
Mel siedziała na łóżku.
- Pamiętasz coś? - Chejron schylał się nad nią. Wiedział, przecież co się stało, ale udawał, że nic nie odkrył. Zresztą Mel teraz dopiero się ocknęła.
- Nie. Wiem, że upadłam, ale teraz czuję się dobrze. - dziewczyna słabo się uśmiechnęła. Centaur wiedział, że nie ma żadnych innych objawów. Zresztą dzisiaj rano Hermes przyszedł z Olimpu i powiedział, że sytuacja opanowana i mogą ruszać na misje. On chciał jednak jeszcze zatrzymać ją w Sali Szpitalnej.
- No cóż. Dzisiaj jeszcze tu posiedzisz, ale zrobimy tu naradę i jutro możecie ruszać. A... i Kostek przyszedł wpuścić go? - Chejron uśmiechnął się, gdy zobaczył, że dziewczyna kiwnęła głową.
- Cześć! - Kostek usiadł na krześle obok łóżka i złapał za jej rękę. - Jak się czujesz? Wszyscy się martwiliśmy.
- Już jest dobrze. Ale widzę, że Ciebie coś martwi? - Mel popatrzyła w jego oczy, a on na chwilę zamarł, jednak szybko spuścił wzrok.
- Bo ty znowu tu leżysz. To znowu moja wina, bo Cię nie pilnowałem. Boję się. - Mel usiadła na łóżku, podniosła głowę Kostka i pocałowała go.
- Nic mi nie jest. A zresztą nawet z tobą, mogłabym zasłabnąć. Idź. Przygotuj się do misji, bo w depresji na nic się nam nie przydasz. - Kostek uśmiechnął się do niej i wyszedł z sali. Mel zastanawiała się kto mógł jej to zrobić. Za godzinę miała się odbyć narada, a ona czuła, że tylko jedna osoba mogła jej to zrobić. Zen. Ale skoro chce im przeszkodzić, to znaczy, że przeszedł na ciemną stronę mocy... Postanowiła się tym na razie nie martwić, a się przespać, bo dalej była słaba. Zamknęła oczy i zaraz zasnęła, jednak jak to heros, zaraz miała sen...
"-Córka Ateny stanie przed wyborem. To może...
-Wiem. To może być najtrudniejszy wybór. Ale wiesz, że tylko on może mieć ten klucz, a ona nie do końca wie...
- Cicho!! Ona tu jest. Śpij Melanio... póki jeszcze możesz...
Scena się zmieniła i teraz widziała Zena, który stał na plaży i wpatrywał się w rydwan zaprzątnięty w gołębie. Na plaży przed Zenem pisało "Η μητέρα μου?". Zrozumiała. Ale przecież ojcem Zena był Neptun, to skąd boska matka? Obudziło ją wołanie jej imienia..."
- Mel. MEL!! Narada śpiochu! - nad dziewczyną stała Ewa z uśmiechem. Przytuliła ją mocno - Robimy tutaj naradę. - Ewa pokazała na stół z wszystkimi uczestnikami misji. Mel nie miała czasu nawet interpretować swojego snu.
Chejron wstał.
- Bez zbędnych ceregieli... Jutro idziecie na misje, wiemy, że Mel musi dokonać wyboru. Wszystko jasne? - Centaur popatrzył po nich wszystkich. Wszyscy kiwnęli głowami. - To dobrze. Mel, możesz iść do siebie i dzisiaj chyba możecie się odstresować. - uśmiechnął się i poszedł do siebie do pokoju. Po kolei wszyscy powychodzili, tylko Mel i Kostek zostali
- Spacer na plaży? - zapytała Mel wskakując mu na plecy.
- Mam dosyć wody na dzisiaj. - uśmiechnął się - Percy mnie wykąpał. Ale z Tobą mogę iść wszędzie.
Mel uśmiechnęła się i zaśmiała, i oboje poszli nad brzeg Atlantyku, wiedząc, że jutro będą gdzieś w trasie...

piątek, 15 listopada 2013

Rozdział 32 - NOWY PLAN

Zen siedział na plaży... Nie wiedział co ma zrobić... Musi odzyskać swoje posejdonowskie korzenie. Ale jak skoro sam się ich wyrzekł? Na wyspie były drzewa. Zaczął je ścinać, ale topornie mu to szło jego mieczem. Jednak po kolei spadały pnie... 
- Nie... dam... rady! Za ciężko idzie ta wycinka tego lasu, a nie przepłynę przecież tego oceanu... JA NIE UMIEM PŁYWAĆ! - Zen był zrozpaczony. Nie wiedział co ma zrobić. Ciął drzewa dalej, z coraz większą złością. Wiedział, że nie jest to praca dla ludzi bezsilnych, także skupiał się ile mógł. Na jego ramieniu usiadł ptak. To chyba była mewa, ale Zen tak długo pracował, że nie wiedział już czy dobrze myśli.
- Hej ptaszku! - uśmiechnął się do niej spokojnie, ale zaraz pomyślał, o jego rekinie, którego sam zabił. W tym samym momencie uśmiech spełzł z jego twarzy i zastąpił go smutek. - Miło Cię widzieć. Zostaniesz ze mną? - Wtedy mewa poderwała się do lotu. Zen chciał coś do niej krzyknąć, ale tylko zwiesił głowę i dalej składał i ciął pnie, które miały być tratwą. Spokojna praca wyciszała go, ale w głębi dalej był zły, że musi tu być.Słońce zaszło za horyzont. Zen stwierdził, że jak się chwilę prześpi to nie stanie się nic złego.
***
Wojtek chodził w te i wewte przed Wielkim Domem. Ewa i Annabeth siedziały na schodkach. Czekali. Wszyscy byli zdenerwowani, ale teraz czekali w napięciu. Jason, Piper i Percy poszli znaleźć Kostka i powiedzieć mu, że Mel leży w szpitalu. Ewa mruczała pod nosem, że póki nie słychać krzyku wszystko jest OK. Annabeth mówiła sobie, że Ewa przesadza, ale właśnie wtedy...
- CO?! - nad całym Obozem poniósł się krzyk. Ptaki siedzące na drzewach poderwały się i odleciały. Annabeth zamarła. A jak Kostek coś złego zrobi? Nie minęła minuta, przed nimi stał Kostek i wbiegał po schodkach do środka. Za nim biegł Percy, który, ku uldze Annabeth, wyglądał normalnie i był dziwnie spokojny...
- Wpadł tam już? - Annabeth wstała, popatrzyła na niego i kiwnęła. - Nieźle się wkurzył. Jason się schował. Rozumiesz? Piper powiedziała, że Mel jest w szpitalu i zemdlała. A on ją zabrał i poleciał gdzieś. Tchórz mały. - przyciągnął dziewczynę i przytulił się do niej. - I jak my teraz pójdziemy na misję?
- Nie wiem, ale Chejron i tak chce się z nami spotkać i umówić co zrobimy. Chodźmy. Kostek zajmie się Mel. - 
Annabeth złapała Percy'ego za rękę, zawołała Ewę i Wojtka, i poszli znaleźć Nica, żeby iść na rozmowę z centaurem. Nie wiedziała dlaczego, ale czuła, że muszą uzgodnić teraz co robią, bo jak Mel się obudzi to będzie chciała od razu wyruszyć. W końcu już długo siedzą bezczynnie...
Szli pomału. W zasadzie to ona szła, a jakieś dwa metry za nią, rozmawiając szli Ewa i Wojtek. Widziała przejęcie na ich twarzach. Pewnie zadawali sobie to samo pytanie co ona "Dlaczego znowu Mel?". Sama chciała o tym z kimś pogadać, ale nie chciała przeszkadzać tej dwójce, a Percy poszedł po Nica. Tego chłopaka też nie potrafiła rozgryźć. Ostatnio coraz częściej snuł się po Obozie jak jakiś duch. Na misji był jednak pożyteczny...
- Jak miło, że pomimo takiej tragedii postanowiliście przyjść. - Annabeth nawet nie zauważyła jak doszli do areny, gdzie mieli się spotkać z Chejronem. Z dala od Wielkiego Domu, gdzie ZNOWU leży Mel.
- Tragedia nie tragedia trzeba przemyśleć sens naszej wyprawy. - Córka Ateny odwróciła się do tyłu i zobaczyła Nica, który właśnie to powiedział. Ona sama nie umiała z Siebie wydusić słowa.
- Masz racje. Najpierw przypomnijmy sobie co powiedział Ares Melanii, a potem przyjdzie czas na naszą wyrocznię. Może ona ma coś do powiedzenia. - centaur skinął na Rachel, którą Ann dopiero teraz zauważyła, a która uśmiechnęła się do niej smutno, jakby już wiedziała co ich czeka...
- Mel dostała takie instrukcje: TO zostało zagubione wiele tysięcy lat temu. Jednak Grecy o tym wiedzieli. Platon o tym mówił. Najpierw jednak trzeba znaleźć klucz do tego. Klucz ma strażnik. Trzeba go pokonać. Pokona go dwójka herosów. Muszą być połączeni. Najpierw jednak musisz zdobyć boga. On wie wszystko, on zna każdy początek, ale nie ma stałego miejsca. Pokazuje się gdy musisz podjąć decyzję. Ty też ją podejmiesz. Ale nie tak szybko jak myślisz. Najpierw musisz iść znaleźć to co zagubił Hermes. To nie jego własność. On pilnował... Potem jeszcze mała wzmianka o pawiach, ale to już załatwione. - Chejron zdawał się z każdym zdaniem bardziej zmartwiony, jakby wiedział o czym mowa...
- Jasne. Wszystko jasne. Ale co pawie miały do tego? - Percy, który stał z boku i jakby nie do końca kodował co mówi, teraz wyglądał na złego.
- Mam! Przecież jeden paw jest mój! On nas zawiezie-zaprowadzi tam gdzie mamy się udać! - Wojtek ożywił się. Wszyscy patrzyli na niego zaskoczeni.
- Dokładnie Wojciechu - Syn Zeusa się wzdrygnął na dźwięk swojego pełnego imienia. Widać nikt długo do niego tak nie mówił - Musicie iść do boga, który zna wszystkie drogi. Wszystkie wybory to jego domena. Ale wyboru musi dokonać Mel. Dlatego wszystko stoi dopóki ona się nie wybudzi. Rachel, masz coś dla nas? - Centaur zwrócił się do rudowłosej dziewczyny, a ona wymamrotała coś o tym "że przepowiednie nie są na rozkaz" i pokręciła przecząco głową. - To chyba tyle. A gdzie jest Piper z Jasonem?
- Oni musieli... się przejść - Percy wyprostował się nerwowo jak to mówił, a Nico pokiwał energicznie głową.
- Rozumiem... przekażcie im o czym mówiliśmy. - Chejron odwrócił się i odkłusował.
- Pójdę zobaczyć co z Mel i opowiem Kostkowi o tym co stwierdziliśmy. Spotkamy się wieczorem - Percy pocałował Annabeth i poszedł w stronę Wielkiego Domu. Gdy doszedł, Kostek właśnie wychodził.
- I co? - Percy przystanął przed nim, a ten usiadł na schodkach.
- Nic. Żyje, ale się nie budzi. Musiałem wyjść, bo mnie to niszczy od środka. Ustaliliście coś? - Kostek mówił do swoich kolan, ale syn Posejdona wiedział co ten może czuć.
- Taak. Genialny nowy plan. 
- Serio? - Syn Aresa podniósł głowę
- Jasne. Wszystko stoi póki ona się nie obudzi. Chodź stary. Pewnie Ewa tu przyjdzie, a ty chodź się przejść trochę - Percy pomógł mu wstać i poszli w stronę oceanu.
***
Gdy Zen się obudził, był środek nocy. On jednak poczuł, że musi natychmiast zacząć swoją pracę. Wyszedł na plaże by obejrzeć ocean, który tak nie dawno był jego domem. 
- Witaj! - usłyszał za sobą głos. Przestraszył się, przecież był tu sam. Odwrócił się pomału i zobaczył piękną kobietę w greckim chitonie. Emanowała dziwnym światłem i magią. Skądś ją znał...
- Ateno - Zen przyklęknął, nawet on nie był taki głupi, by nie zachować szacunku do bogini. - Co Cię do mnie sprowadza?
- Moja córka, która się martwi. Wyrzekłeś się ojca, co nie powinno się stać, ale trudno. Teraz masz do wyboru rodzica, jednak będzie to bardziej twój opiekun, który pomoże CI wrócić do łask Posejdona...
- Ja jestem Neptu...
- Wiem kim jesteś - Atena warknęła na niego. - Tu jesteś tylko głupim półbogiem bez boga. Jeden z bogów zaoferował się, że Cię przygarnie. Wiesz kto to może być? - Atena wyciągnęła rękę i wylądowała na niej biała gołębica. Zen zrobił się czerwony i spuścił wzrok, jednak odpowiedział:
- Wiem...
-----------------------------------------------------------------------------------------------------
Przepraszam was bardzo z góry, ale chyba nie będe mogła już dodawać tak często rozdziałów z prostej przyczyny: muszę ogarnąć zadania domowe :) Mam nadzieje, że szybko się uporam i będzie jak dawniej ^^
Dedykuje wszystkim, którzy czytają i komentują :)

wtorek, 12 listopada 2013

Rozdział 31 - CHYBA NIGDY NIE WYRUSZYMY

Chejron siedział w swoim pokoju w Wielkim Domie. Wypełniał jakieś formularze, słuchając przebojów lat 60. Ostatnio było mało obozowiczów, ale Grover właśnie odkrył kilku nowych. Centaur już wysłał tam innych satyrów, ale musiał powypełniać zlecenia opiekunów.
- Chejronie! - przed centaurem pojawił się znikąd Apollo
- Panie Apollinie. Co tutaj robisz? - Chejron był zdziwiony obecnością boga wyroczni.
- Musisz ich powstrzymać. Oni nie mogą jeszcze wyruszyć. Hera dostała pawie. Wściekła się i zablokowała wszystkie kontakty śmiertelnicy-bogowie. Źle się dzieje. Wszyscy staramy się ją uspokoić, ale póki się nie opanuje nikt nie ochrania półbogów. Potwory wyczuwają ich jeszcze łatwiej i szybciej ich atakują. Nie możesz ich puścić. - Apollo wydawał się naprawdę zdesperowany. Schował twarz w rękach i wtedy Chejron stwierdził, że Phillip jest bardzo podobny do swojego ojca. 
- A co mam im powiedzieć? - Centaur naprawdę nie miał pomysłu jak miał zatrzymać całą dziewiątkę w Obozie?
- Sfabrykuj atak na któreś z nich. Masz tutaj Dźwięczne pociski. Kogo zaatakujesz ten straci przytomność na co najwyżej 72 godziny, tyle powinno wystarczyć. Kup nam ten tydzień, a my opanujemy Herę, a obiecuje, że zajmę się misją i jej uczestnikami. W końcu wiem czego szukają. - Apollo mrugnął przyjaźnie do centaura, chociaż w połączeniu z jego smutną miną i zmartwionymi oczami nie wyszło to najlepiej. Chwilę później zniknął. Chejron zamknął w ręce Dźwięczne pociski. Miał zaatakować swojego obozowicza. Wiedział, że Hera się wściekła, ale że aż tak... Zadecydował, że przy kolacji coś wymyśli. Najbardziej przerażało go jednak to kogo musi zaatakować. W grę wchodziła tylko Mel, bo reszta może zostać. Ona jako szefowa misji nie może zostać. Westchnął ciężko i usiadł dalej wypełniać swoje formularze...
***
- Leo pójdzie z nami za Zena. Rozmawiałem z nim wczoraj i się zgodził. Mało tego właśnie zbiera jakieś materiały, no... i... ten... szuka swojego pasa. - Jason uśmiechnął się do Mel. Siedzieli razem z Wojtkiem na progu domku Zeusa. Mel przyszła, bo nie miała co ze sobą zrobić. Spotkała Wojtka, który ćwiczył walkę z Jasonem.  
- Super. - Mel odpowiedziała niemrawym głosem. Jason podejrzewał, że była dalej zmartwiona zniknięciem Zena. Nie wiedział, dlaczego tak się o niego bała, ale widać, że straciła wigor odkąd on się zagubił, poprawka zniknął.
- Hej! Mel, głowa do góry. Z Leonem nic nam się nie stanie. Trzy córki Ateny, dwóch synów Zeusa, dwójka dzieci od Posejdona, przynajmniej teoretycznie - Jason ucieszył się, gdy zobaczył, że po twarzy Mel przebiegł uśmiech - Syn Aresa, córka Afrodyty, syn Hefajstosa i syn Hadesa, skład doskonały. Damy radę. - Jason przyjaźnie ją uderzył w ramię.
- Wiem. Ide. Zaraz będzie kolacja. Zbierajcie się moje Błyskawiczki, bo jutro wyruszamy. - Mel wstała, otrzepała spodnie i poszła w kierunku jadalni.
- Jestem ciekaw, dlaczego ona się tak przejmuje tym Zenem... - Jason popatrzył na Wojtka z nadzieją, że ten wie.
- No... Ten... on był chyba pierwszym o którym się dowiedziała, że jest półbogiem, nie? - dla Jasona stało się jasne, że Wojtek też nie wie. Raczej wątpił, że taki jest powód obaw Mel o Zena. Tam musiało chodzić o coś większego i on postanowił się dowiedzieć...
***
Chejron widział Mel idącą do jadalni. Nie szła swoim zwykłym wesołym krokiem. On sam zresztą też się skradał. Zastanawiał się jak ma ją zaatakować tymi Dźwięcznymi pociskami... Podgalopował do niej:
- Mel! Dzisiaj wieczorem chciałbym was wszystkich widzieć u mnie. Przegadamy cel misji i instrukcje od bogów. Dobrze? - Chejron uśmiechnął się do dziewczyny, a ona odpowiedziała mu słabym uśmiechem.
- Cudnie. Oczywiście. Przyjdziemy. - odwróciła się i odeszła dalej w stronę jadalni. Miał jeden strzał. Rozejrzał się i wystrzelił. Wydawało się, że nie zadziałało. Mel nie upadła, nic się jej nie stało. Złapała się tylko za ramię, gdzie trafił ją pocisk, ale ten już się rozwiał. Chejron pomyślał, że nie działa. Zrezygnowany odszedł w stronę Wielkiego Domu. Wtedy rozległ się krzyk...
- MEL! Co się stało?! - Chejron odwrócił się. Nad ciałem dziewczyny, które teraz leżało u wejścia do jadalni stał Wojtek. 
- To chyba jakaś klątwa. Nie wyruszymy nigdy! - Ewa płakała przy przyjaciółce, gdy Wojtek z Jasonem podnosili ją i zanosili do sali szpitalnej w Wielkim Domu. Chejron wszedł za nimi.
- Nie może być tak źle. W każdym razie musimy sprawdzić co jej się stało. Powiedźcie reszcie, że nie ruszycie jutro... - zamarł. O tym nie pomyślał. - I powiedzcie Kostkowi, że jego dziewczyna znowu leży w szpitalu...

czwartek, 7 listopada 2013

Rozdział 30 - DARY RODZICA

Zen szedł dnem. Ocean Atlantycki nie miał dla niego tajemnic. Był synem Neptuna. Zapomniał o tym w tym dziwnym Obozie Herosów. Jego rekin, którego sobie "zaadoptował" (w zasadzie dostał go od ojca, bo go o niego poprosił) płynął koło niego. 
Panie, ktoś nas śledzi. Nie możemy stanąć i zobaczyć? - rekin mówił do niego. Zen był zły. Nie po to wziął sobie rybę, żeby teraz do niego mówiła.
- Nie nie staniemy. Płyń, bo Cię zostawię. - Zen szedł dalej, ale wtedy z przodu pojawiła się najada.
- Synu pana mórz. - skinęła głową. - Gdzie idziesz? Twój ojciec się martwi. Posejdon się boi o Ciebie, Olafie...
- NIE JESTEM SYNEM POSEJDONA! - krzyk herosa było słychać bardzo głośno. - JESTEM SYNEM NEPTUNA! NEPTUNA! NIE ROZUMIESZ? Posejdon mnie nie potrzebował!! Miał Percy'ego i teraz sobie zaadoptował tą dziewczynę. Neptun miał tylko mnie! MNIE! On mnie potrzebował. Dla reszty się nie liczę. - Zen krzyczał na najadę. 
- Olafie, Posejdon kazał powiedzieć, że bez względu na miłość, masz pamiętać o misji. Powiedział, że w ciebie wierzy. Pamiętaj o tym... pamiętaj...
- Nic nie będę pamiętać. Idź i powiedz Posejdonowi, że nie jestem jego synem. - po wypowiedzeniu tych słów oceanem wstrząsnął wielki huragan. Najada zniknęła, a na powierzchni przeszedł głos.
- Wybrałeś swoją drogę właśnie, Olafie Zenowski. Idź skąd Cię przywiało, a musisz znaleźć swojego rodzica, skoro nie odpowiada Ci twój obecny. Pamiętaj, że wybierasz sam... - tylko głos Posejdona ucichł, Zen chciał się zaśmiać. Przecież to irracjonalne, Posejdon nie mógł się go wyprzeć. Chociaż skoro on mógł... Gdy tylko dokończył tą myśl, zdał sobie sprawę, że tonie. Był na dnie Oceanu Atlantyckiego, a wyparł się swojej posejdonowej krwi... Topił się...
***
Mel szła brzegiem. Dla zabawy machała ręką, a woda na brzegu 'skakała' jak małe rybki. Wyglądało to ślicznie, zważając, że zachodzące słońce odbijało się w tych 'łancuszkach'. Obmyślała nową strategię. Jeszcze nie wybrała osoby, która pójdzie za Zena. Chcieli go szukać, naprawdę chcieli, ale i Chejron i Posejdon, z którym centaur się skontaktował, odradził im tego. Mel miała dziwne wrażenie, że syn Posejdona szybko się nie znajdzie. Rozmawiała za to z Renny, która ostatnia go widziała. Mówiła, że po prostu wszedł w wodę. Tym się akurat nikt nie przejmował. Mel jednak miała dziwne przeczucie. Nie miała jednak komu powiedzieć, o swoich obawach. Ewa pomagała Annabeth doprowadzić Leroy'a do porządku, zważając jeszcze na to, że niedługo znowu ich nie będzie. Cały plan polegał na tym, że dziewczyny przygotowywały do roli zastępcy domku Melindę. Leroy o niczym nie wiedział, bo sam spędzał pół dnia, a czasem i więcej, w domku Afrodyty. Wojtek ćwiczył z Jasonem i innymi, od czasu gdy zaczęła mu wychodzić walka miał większą motywację. Mel też z nim ćwiczyła, ale ręka jeszcze sprawiała jej problem. Najgorzej było jednak z Kostkiem. Gdy tylko Mel zaczynała coś o Zenie, on sam nabierał wody w usta i udawał obrażonego. Wtedy dziewczyna również udawała,  że tak tylko napomknęła. Nie chciała się z nim pokłócić, chociaż im bliżej misji było, tym bardziej Mel miała wrażenie, że Kostek szaleje. Jakby się bał bardziej niż wcześniej. W wyniku tego wszystkiego spędzali ze sobą mało czasu, a jak już to rozmawiali o bieżących sprawach.
 - Nudzi Ci się? Zaburzasz moje wewnętrze chi - Mel zobaczyła uśmiechniętego Percy'ego. - Masz za wielką siłę i nie mogę nic zrobić z tą wodą.
- Ale to fajna zabawa. Skup się to może więcej Ci wyjdzie. - mówiąc to Mel skierowała jeden strumyczek na twarz chłopaka.
- Moją własną broń przeciwko mnie? Wstydź się! - syn Posejdona podbiegł do niej i wrzucił ją do wody.Nie udało mu się, bo Melania stanęła na wodzie.
- Cwane... a nie wyglądasz na taką. Gadałem z ojcem. Zen szedł dnem, ale słuch po nim zaginął. Możemy w takim razie ruszać. Annabeth skończyła 'wychowywać' Leroy'a. W sumie jesteśmy gotowi. - Percy usiadł na brzegu, a woda podniosła go jak na niewidzialnym krześle. 
- To idźmy. Ja jestem gotowa. Szczerze zaczęłam się już nudzić - uśmiechnęła się i usiadła tak jak on. - Musimy tylko się pozbierać do kupki i tyle.
- Mel... tylko pamiętaj. Zanim wyjdziemy na tą misję musimy pamiętać, że możemy nie wrócić. To może być trudne. 
- Wiem, wiem. Ale nie chce więcej myśleć, bo mnie to dobija. Chce działać. Tylko ta ręka...
- A próbowałaś leczyć wodą? Spróbuj. Ja idę do Ann, musi mi w czymś pomóc. Damy radę. - Percy uśmiechnął się, przytulił Mel i odszedł w stronę obozu. Mel patrzyła na horyzont, ale wtedy z wody wypłynął rekin
On nie pójdzie. Został tam. Nie ruszy się, bo nie może. Pamiętaj! Uważaj, bo was rozdzieli. - Mel nie wiedziała o co chodzi tej rybie, ale dopiero teraz zauważyła, że rekin został zraniony. Podeszła zatamowała krew, ale było za późno. Rekin Zena umarł. W ostatnich minutach swojego życia nie wyparł się swojego pana, który tak go zranił. 
***
Zen poczuł ucisk na sercu. Ta głupia ryba. Czemu ją zabił, ale on chciał go zawieźć do niej. Po co? Po co? Zapłacił za to. Jednak Zen żałował tego trochę. Siedział na tej wyspie sam, a nie mógł się ruszyć. Posejdon pozbawił go wszystkiego. 
- A niech Cię Posejdonie! - Zen był zły. Wtedy na wodzie pojawiło się zdanie.
"Sam sobie zawdzięczasz ten los.
Czasami trzeba przemyśleć by coś docenić" 
Był zły! Był wściekły na Posejdona, chociaż był synem Neptuna. Jednak gdzieś w głębi czuł, że Posejdon ma racje...

poniedziałek, 4 listopada 2013

Rozdział 29 - JESZCZE CHYBA NIE CZAS...

Mel wpadła do swojego domku. Obejrzała się dookoła i zobaczyła. W rogu przy małej fontannie stał wysoki, ciemnowłosy chłopka. Mel rzuciła się na niego. 
- Wróciliście i żyjecie! - Mel przyciągnęła go do siebie, ale zaraz zdała sobie sprawę co zrobiła i naturalnie odsunęła się.
- To raczej ja powinienem się martwić o was. - uśmiechnął się. - Ale tak wróciliśmy i mamy te przeklęte pawie. - po niebie przeszedł grzmot. - dobra, dobra. Święte. Ciężko było. Hera nie ułatwiała zadania. Musimy trochę odpocząć, a potem możemy ruszać dalej. A wy? Długo tu jesteście?-
Percy opadł na swoje łóżko, a Mel opowiedziała mu wszystko co się wydarzyło na misji. Opowiedziała też, że Zen się zagubił. On odpłacił jej tym samym. Opowiedział, że byli też najpierw w Nowym Yorku, potem wylądowali aż na Alasce, potem było Chicago, następnie Houston, a na sam koniec Seattle. Wyglądał na zmęczonego, bardzo zmęczonego. Ubranie lekko na nim wisiało, było podarte, włosy jakby wpadł do trąby powietrznej. Słowem: Mel stwierdziła, że ich misja poszła lepiej, ale przecież oni byli potężniejsi. Wtedy wpadł Kostek.
- Tu jesteś! Percy! Jak dobrze Cię widzieć! Wyglądasz... - nie wiedział co powiedzieć, bo tak naprawdę syn Posejdona wyglądał opłakanie.
- Wiem jak wyglądam. Chciałbym odpocząć. Możemy jutro pogadać? - zanim któreś z nich zdążyło odpowiedzieć, odwrócił się na brzuch i nawet nie ściągając butów, zasnął. 
- Chodźmy. Kolacja. Jeśli Annabeth wróciła, to chcę zobaczyć minę Leroy'a, że już nie może sobie nadużywać władzy. Będzie ciekawie - złapał ją za rękę i pociągnął w stronę jadalni.
- Kostek... Może byśmy pomogli Ewie i Wojtkowi? Przecież w takim tempie to oni zejdą się po osiemdziesiątce. - Mel usłyszała cichy chichot, ale żadnej odpowiedzi. Stanęła i obróciła go do siebie. - Ja mówię poważnie.
- A ja Cię poważnie słucham. Co chcesz zrobić? Oni muszą sami do tego dojrzeć, a ja zaprawdę mówię Ci, że już bliżej niż dalej do tego. Uwierz mi. - podniósł jej twarz i popatrzył w jej oczy. Schylił się lekko i pocałował ją. - Dadzą radę. A teraz już naprawdę musimy iść.
Mel uśmiechnęła się pod nosem i spokojnie doszli do pawilonu jadalnego. Mel usiadła przy stole Ateny, bo tak jak Kostek chciała widzieć reakcje Leroy'a. Problem był jeden, dzieci Ateny nie było w jadalni. Wszyscy byli oprócz nich. Mel zobaczyła Piper siedzącą z dziećmi Afrodyty i opowiadającą coś z przejęciem Emily, Jasona, siedzącego z Wojtkiem przy stole Zeusa i w zasadzie to nic nie robili. Zjadła co chciała i poszła zobaczyć co się dzieje z jej rodzeństwem. Nawet nie musiała wejść, żeby słyszeć co się działo w środku. Trwała kłótnia, a w zasadzie to Leroy próbował coś udowodnić Ann, która chyba się nie przejmowała tym co on mówi, ale doprowadzała wszystko i wszystkich do porządku. Mel zajrzała przez okno. Ewa, która siedziała dokładnie na przeciwko, zobaczyła ją i wyszła na zewnątrz.
- Kolacja się skończyła, nie? - gdy Mel pokiwała głową, dziewczyna zawiesiła swoją. - Będę musiała pogadać z tymi od Hermesa. Wszystko przez Leroy'a. Gdy zobaczył Annabeth popadł w szał. Tylko ona weszła zaczął wydawać jej jakieś rozkazy, na co ona wyprostowała go jednym pytaniem "Czy nie zapomniałeś przez ten czas jak mnie nie było jak się czyści toalety?". Wkurzył się, próbuje jej udowodnić, że jest lepszym dowódcą niż ona. Problem w tym, że połowa naszego rodzeństwa woli ją. - Ewa uśmiechnęła się, ale zaraz zbladła, bo ze środka wypadł Leroy.  Poszedł w ciemną noc. Albo na kolację. Jedno było pewne, był zły.
- Mel! Jak dobrze Cię widzieć. - Annabeth przytuliła dziewczynę. Mel przyjrzała się jej i stwierdziła, że jest w podobnym stanie jak Percy. - Trochę za późno wróciliśmy, wiem, ale były problemy.
- Wiem. Percy mówił. Ale podejrzewam, że dopiero teraz był problem. - powiedziała pokazując głową stronę w którą poszedł Leroy, jak się okazało, w stronę domku Afrodyty. 
- No trochę. Ale już jest dobrze. Ma taki kompleks władczy. A nikt nie chce mu tej władzy dać, a ja już na pewno nie chcę rezygnować. - uśmiechnęła się serdecznie, ale było widać zmęczenie na jej twarzy. - Wybaczcie, ale chce mi się spać. Powiem tylko, że kto chce może iść już na kolację. Boję się jednak, że nic nie zostało... - Annabeth ciężko westchnęła, obróciła się i wchodziła do środka. Mel zdążyła jeszcze tylko powiedzieć do niej "Jak dobrze, że wróciłaś", na co córka Ateny uśmiechnęła się i weszła do środka.
- Chodź! Chcę sprawdzić czy ostała się jeszcze kolacja. - Ewa pociągnęła Mel znowu w stronę jadalni. Gdy doszły tam, kolacja, a i owszem była jeszcze na stole, ale nie było praktycznie nikogo, poza Wojtkiem i Kostkiem, którzy siedzieli przy stole dzieci Zeusa. Ewa od razu tam poszła. 
- A wam wolno tak siedzieć? - popatrzyła na nich z tym nieznoszącym sprzeciwu wyrazem w oczach.
- Teoretycznie nie, ale nie ma kto pilnować. - Kostek wstał z ławki, patrzył cały czas na Mel, która stała za Ewą, która z kolei, właśnie usadowiła się na przeciwko Wojtka. - Ja już idę. Najadłem się, Wojtek myślę też, że już przegadaliśmy sprawy.
Kostek wyszedł z jadalni, a Mel która stała cały czas i tylko patrzyła za chłopakiem jak odchodzi, mruknęła coś do pozostałej dwójki, że też idzie i wyszła.
- Myślałem, że będziesz tam wieki stała! Musimy pogadać. - Kostek, porwał ją w ramiona i przytulił, czuć jednak było jego napięcie, że to o czym będą rozmawiali nie było jakąś błahostką.
- Co się stało? Oni ledwo wrócili, jeszcze nigdzie nie idziemy... - Mel nie skończyła, bo chłopak znowu jej przerwał.
- Tu nie chodzi o misje. Znaczy nie bezpośrednio. Tyson wrócił do kuźni cyklopów. Niedawno. Jeszcze niedawniej wysłał mi iryfonem wiadomość. Zen zszedł na dno oceanu, był w pałacu Posejdona, znaczy dla niego Neptuna, ale bez różnicy. W każdym razie, poszedł dalej i nie zbiera się na to by wrócił. Jego ojciec dał mu co chciał, jednak uważa, że Zen może coś knuć. Nikt nie wie co, ale to może być coś złego.
- Czy to znaczy, że... - Mel analizowała całą wypowiedź Kostka i nie mogła sklecić do końca odpowiedzi. Poza tym, syn Aresa musiał wtrącić swoje trzy grosze.
- Tak. On chyba nie pójdzie z nami dalej...

poniedziałek, 28 października 2013

Rozdział 28 - CHYBA ROBIMY NOWY KROK

Mel jeszcze dwa dni leżała w szpitalnej sali. Chejron, pomimo tego, że obiecał wypuścić ją zaraz po wybudzeniu, uważał, że musi się upewnić czy jest do końca wyleczona. W końcu, wypuścili ją i wróciła do swojej "trójki". Zena dalej nie było. Tyson coś przebąkiwał, że wypłynął w morze, ale i tak wszyscy się głowili dlaczego. Kostek wrócił do domku Aresa. Pogodził się z Marcusem, jeśli to tak można nazwać. Po prostu, gdy ten się pojawiał na horyzoncie, przestał się na niego rzucać, a potem nawet podał mu rękę. Chejron zadowolony brakiem otwartej wrogości kazał wrócić Kostkowi do swojego domku. Teraz właśnie siedział na arenie nadzorując trening Wojtka, który stwierdził, że skoro wytrzymał szaleńczy napad syna Aresa, to może z nim ćwiczyć.
- Bardzo dobrze, Ci idzie. Tylko trzymaj go trochę wyżej, bo z ruchomym przeciwnikiem może Ci nie wyjść. - Kostek machnął w stronę manekina na którym ćwiczył syn Zeusa. Syn Aresa nie wyglądał na bardzo zadowolonego, że tu siedzi albo inaczej, siedział na arenie, ale większość uwagi poświęcał dziewczynom, które siedziały na brzegu i rozmawiały. Jedna z nich stała na wodzie. Uśmiechnął się pod nosem. Zdawało się to wieki temu kiedy pierwszy raz widział ją jak tak chodzi. Machnęła ręką i z wody wzbił się wir, który spokojnie opadł po jej drugiej stronie. Dziewczyna, która siedziała na brzegu, wstała i widać było, że mówi coś do tej drugiej...
- Możesz wstać z łaski swojej i poćwiczyć ze mną? - Wojtek stał nad Koskiem. Był trochę zły. Kostek posłusznie wstał.
- Wybacz. Od czasu wypadku chciałbym mieć ją na oku, ale ona się nie zgadza. Chce być, jak to mówi "niezależna". Ja się po prostu boje. - Kostek wyciągnął miecz i stanął na przeciwko Wojtka. Ten uderzył i powiedział jednocześnie.
- Może ma racje. Ciągle jej kontrolować nie możesz. Mógłbyś się skupić chociaż tak troszkę. - Kostek bez trudu odparował cios, jednak Wojtek też bez większego trudu zaatakował znowu. Kostek chyba teraz pojął, że syn Zeusa wcale nie jest już taki słaby i musi się przyłożyć, bo jak nie to zrobi taki mały błąd jak z Mel.
- A ty co? Dalej tylko chodzisz za Ewą i świecisz oczami? Zrobiłbyś coś. Albo do niej zagadaj, albo odpuść sobie. - Kostek zaczął coraz lepiej kontrolować walkę. Wiedział jednak, że musi teraz trochę przystopować, bo to co powiedział na pewno wybiło Wojtka z rytmu. Miał racje. 
- Ja... no... wtedy... jak Mel się obudziła to ją pocałowałem, a od tego czasu tak jakby... nie rozmawialiśmy. Jeszcze tylko wtedy wieczorem, a teraz. Ona mnie unika... ja nie mogę za nią biegać, bo ćwiczę. Ciężko mi jest. - Wojtek zagadał się trochę i nie zauważył kiedy wybił miecz z ręki Kostka. Ten zaskoczony stał i patrzył się na syna Zeusa, ten chyba właśnie wtedy zobaczył co zrobił. - Czy ja właśnie... Ci... ten miecz...? 
Kostek kiwnął głową z uśmiechem.
- Widzisz? Idzie Ci coraz lepiej. Ale żebyś nie osiadł teraz na laurach, że pokonałeś syna Aresa, bierz się za manekin, a ja siądę sobie i zastanowię się czy da się jakoś rozwiązać twoją sprawę. - mrugnął do niego okiem i usiadł na arenie. Przezornie tyłem do plaży, by nie widzieć dziewczyn, bo nie umiał by się skupić.
***
Mel pomału odzyskiwała spokój ducha. Ewa i chłopacy dbali by nie zanudziła się i żeby nie za bardzo mogła myśleć o tym co się stało. Teraz właśnie siedziała na plaży z Ewą. Znaczy Ewa siedziała na piasku, a ona stała na wodzie i tworzyła wirki. Bardzo lubiła tą zabawę. Machała ręką i tworzyła się taka trąbka powietrzna, którą potem zrzucała po swojej drugiej stronie. 
- Mel. Przestań. Zrób coś pożytecznego. - Ewa powiedziała do niej z za książki o architekturze baroku. Mel pomimo tego, że była córką Ateny nie czuła jakiegoś wielkiego pociągu do wielkiej mądrości. Wolała bawić się wodą. Ewa chciała coś pożytecznego. Mel machnęła ręką i utworzyła się kula. W środku była pusta, ale jak się na nią patrzyło to nie było tego widać. Melania posłała ją w stronę Ewy. Nie minęła sekunda, a córka Ateny była w tej bańce. Mel słyszała jak jej 'siostra' woła coś ze środka, ale tylko jej pomachała i popchnęła kulę w stronę morza. Ta wpadła do wody i przez chwilę się nic nie działo. Mel opuściła ręce. Za chwilę z wody uniosła się jakby fontanna, z kulką z Ewą w środku na szczycie. Wtedy kula zaczęła się otwierać jak pomarańcza, a z ostatniej części "skórki" zrobiła się ślizgawka. Ewa zjechała spokojnie na miejsce gdzie wcześniej siedziała. Była całkowicie sucha.
- No... trzeba Ci przyznać. To było coś... ale strachu napędziłaś mi strasznie... nie rób mi tak więcej. - Ewa siedziała lekko przestraszona. Wiedziała, przecież wiedziała, że Mel jest strasznie potężna, ale takie rzeczy... nie spodziewała się, że tak swobodnie kontroluje wodę. Zaczynała doceniać to 'patronactwo'.
- Luz... tak chciałam Cię uspokoić - Mel mrugnęła okiem i 'zeszła' z wody. - Idziemy? Zaraz będzie obiad.
Dziewczyny zebrały się i poszły w stronę jadalni. Od drugiej strony szedł Chejron.
- Mel! Dobrze Cię widzieć. Mam dla Ciebie świetną wiadomość. - Mel przełknęła ślinę, nie wiedziała czy ta dobra wiadomość będzie też dobra dla niej. - Wrócił Percy, Annabeth i reszta. Opowiedzieli mi własnie co się stało i poszli odpocząć. To znaczy, że już niedługo idziecie dalej. - Centaur obrócił się i pogalopował w stronę Wielkiego Domu.
- Ewa! Słyszłaś?! Wreszcie pójdziemy krok dalej. Wrócili. - Mel z wielkim uśmiechem pobiegła w stronę "trójki", zapewne zobaczyć czy Chejron mówił prawdę.
- Cześć śliczna! - Kostek stanął koło Ewy, a Wojtek po drugiej stronie. - Gdzie zgubiłaś moją dziewczynę? Coś się stało?
- Tak... - Ewa lekko nieprzytomnie patrzyła na Wojtka, który złapał jej dłoń. Kostek niecierpliwie pstryknął palcami, a ona jak na polecenie otrząsnęła się z tego lekkiego transu. - Wrócili. Niedługo kolejna część misji...

poniedziałek, 21 października 2013

Rozdział 27 - ŻYCIE JEST BARDZO CENNE

Kostek siedział na werandzie domku Ateny. Od czasu, gdy rzucił się na tego idiotę Marcusa nie mieszkał w swoim domku, tylko właśnie w tym. Nie rozumiał jak jego własny brat, no dobra-przyrodni, mógł coś takiego zrobić jego dziewczynie... Co prawda Marcus tłumaczył później, że przecież to zrobił w czasie bitwy o sztandar, czyli teoretycznie mógł... Chejron poniekąd przyznał mu racje, ale i ukarał go. Potem Kostek podsłuchał, jak Marcus tłumaczy, że "to niby nie on". Nie uwierzył. W końcu Mel nie obudziła się jeszcze, a "wypadek" stał się 3 dni temu. Mel leżała w Wielkim Domu w sali szpitalnej. Chejron jej doglądał. Ewa, Phillip, Wojtek odwiedzali ją, mówili do niej by jak najszybciej się wybudziła. On sam był tam raz. Nie mógł na nią patrzeć. Mel, jego Mel, która umiała walczyć, która bez zbędnego treningu jego powaliła, leżała tam jakby bez życia, bez reakcji. Nikt tak naprawdę nie wiedział co jej się stało. Po wnikliwszych badaniach okazało się, że Marcus miał nie przepisową broń-trujący miecz. Sam sobie ją zamówił u dzieci Hefajstosa i Hekate. Po prostu najpierw jest to wykuty normalny miecz, a potem dzieci Hekate zaczarowują go. Ten został zaczarowany na trujące kolce. Najprawdopodobniej to właśnie ta trucizna spowodowała śpiączkę u dziewczyny, ale bardzo możliwy jest też zwyczajny szok. Kostek siedział sam, podczas gdy wszyscy byli na arenie i ćwiczyli. Siedział tutaj, bo czuł, że wszystko go przerasta. Tyle przykrości, tyle nieszczęść. Przecież pokłócił się z Mel, teraz ona tam leży. Po jego policzku pociekła pojedyncza łza.
- Kostek! Stary, gdzie jesteś? Kolejny trening, a Ciebie znowu nie ma. - Wojtek szedł w stronę domku Ateny. Kostek szybko otarł łzę i popatrzył na przyjaciela.
- Nie chce mi się. Nie mam siły. - Kostek wstał z werandy i podszedł do Wojtka. - Gdzie jest Ewa? 
- Nie możesz nie mieć siły. Co ty odwalasz? Jesteś synem Aresa, a przed nami kolejna część misji niedługo. Ewa jest na treningu. - Wojtek zręcznie omijał ostatnio temat o Ewie, od czasu, gdy ona wypłakała mu się na ramieniu, w sali szpitalnej u Mel. Chłopaka trochę to speszyło i teraz często "udawał", że nie interesuje się nią. Kostek wiedział jednak swoje.
- A nie rozumiesz, że jest mi przykro? Że to może moja wina?
- Jak twoja wina? A co miałeś zrobić? Przecież to był wypadek.W-Y-P-A-D-E-K Kostek! - Wojtkowi coraz miej podobała się ta wymiana zdań.
- No nie do końca...Umówiliśmy się, że pójdziemy gdzieś w las i tam będziemy "walczyć" - Kostek zrobił cudzysłów palcami. - Nie mieliśmy ochoty walczyć. Ale nie pozwolili mi iść. Leroy kazał mi iść w drugą stronę. Nie powiedziałem tego Mel, a z Marcusem rano się pokłóciłem. Chciał się trochę odgryźć to moja wina.  - Kostek usiadł na schodku, a Wojtek koło niego. Widział, że przyjaciel ma naprawdę doła.
- To nie może być twoja wina. Dzisiaj rano Chejron odkrył, że to nie były trujące kolce, a nienawistna jakaś tam esencja. Renny przyznała się, że przechwyciła miecz Marcusa. Co ciekawsze Renny nie wie skąd wzięła na to pomysł i dlaczego. Idź do Mel. W związku z tym, że Chejron odkrył o co chodzi, mógł zająć się porządnie jej leczeniem. Lada moment może się obudzić. - Wojtek wstał, otrzepał się i chciał już iść, ale jeszcze się zatrzymał. - A jeszcze jedno... Nikt nie może znaleźć od 3 dni Zena. Myślałem, że lepiej żebyś wiedział. - odwrócił się i poszedł w stronę areny. Kostek chwilę walczył ze sobą, ale koniec końców, wstał i poszedł w stronę Wielkiego Domu.
***
- Mam nadzieję, że coś go ruszyłeś. Błąka się tylko mi po domku. Chejron go tam umieścił, bo tylko jak widział Marcusa to się na niego rzucał. Ciężko było, ale trochę się uspokoił. - Ewa cięła manekin. Musiała się wyładować, a nie chciała na kimś, więc zajęła się manekinem. Wojtek stał z boku i obserwował ją.
- Znaczy wyglądał jakby go to ruszyło, ale nie wiem. Boję się, że mogło to też dobić. - Wojtek złapał swój miecz, skrzyżował go z mieczem Ewy i wybił jej go. Ona stał trochę niepewna, ale za chwilę przytuliła się do chłopka.
-Udało Ci się! Udało! Przecież nie chciałeś, nie umiałeś... - Ewa była bardzo zaskoczona tym co zrobił Wojtek. 
- Nie wierzyłaś we mnie? Nieładnie, nie ładnie... zapłacisz za to. - Wojtek uśmiechnął się i podniósł twarz Ewy. Popatrzył na nią. 'Raz się żyje' pomyślał. Schylił się i pocałował ją. Ewa najpierw była strasznie zaszokowana, jednak po chwili przyciągnęła go do niego i oddała pocałunek.
- Zawsze... chciałem. Ewa. Uwielbiam Cię. - Wojtek przytulił Ewę, a dziewczyna poczuła, że tak naprawdę, ona też czuła coś to tego chłopka. Wiedziała. Wiedziała, że jest jej bliski, ale nie sądziła, że aż tak. Przytuliła go mocniej.
- Ja Ciebie też. - wyszeptała cichutko, na tyle cicho, że Wojtek jej nie usłyszał. Bała się tego uczucia. Widziała co uczucia robią z ludźmi. Wystarczyło popatrzeć na Mel i Kostka, i Zena między nimi.
- Ja... Cię przepraszam. Idę do Mel. - wyswobodziła się z ramion Wojtka i pobiegła w stronę Wielkiego Domu. Wojtek stał przez chwilę w miejscu. Było mu trochę przykro, że tak go zostawiła, ale chciał też krzyczeć z radości! Pocałował ją. Uwielbiał swoje życie!
***
Kostek wszedł do sali. Pierwsze to zobaczył, że wokół łóżka Mel nie ma parawanu. Przestraszył się! Co mogło się stać, ale wtedy przyjrzał się. Melania siedziała oparta o poduszki i uśmiechała się słabo.
- Hej!  Żyje. Tak łatwo się mnie nie pozbędziecie. - na dźwięk jej głosu, lekko zachrypniętego, jego serce chciało się wyrwać z piersi. - No uśmiechnij się! I powiedz mi kto wygrał.
Kostek po tym pytaniu już nie mógł powstrzymywać uśmiechu. Podbiegł do niej i pocałował ją.
- Leżysz tutaj na granicy życia i śmierci i jedyne co chcesz wiedzieć to kto wygrał? - Gdy dziewczyna pokiwała głową, uśmiechnął się jeszcze szerzej. - Wyście wygrali. Szybko znaleźliście sztandar i wygraliście. Odpoczywaj dalej. Wrócę za jakiś czas. - Uśmiechnął się, pocałował ją i wyszedł. W progu spotkał Ewę.
- Obudziła się? - Kostek widział, że Ewa jest bardzo szczęśliwa, więc myślał, że już wie, że jej przyjaciółka się obudziła. Kiwnął głową. Ewa wpadła do sali i zobaczyła przyjaciółkę.
- Ewa! Cudownie Cię widzieć. Co słychać? - Ewę drugi raz w ciągu tych 20 minut zamarła. Mel leży tutaj, sama jest ledwo żywa, a pyta się tak pogodnie, tak bez problemowo.
- Dobrze. Musimy porozmawiać. - powiedziała to grobowym tonem i widziała uśmiech zastygający na twarzy przyjaciółki. - Wojtek mnie pocałował. - Mel uśmiechnęła się szeroko.
- Widzę, że wiele mnie ominęło. Opowiadaj...
Ewa siedziała u Mel 2 godziny. Między czasie przyszedł i Kostek, i Wojtek. Ten drugi zabrał córkę Ateny, więc Mel została sama. Chejron powiedział, że dopiero jutro wyjdzie. Ona jednak była przepełniona pozytywną energią i nic nie mogło tego zburzyć. Jednak, gdy Chejron opowiadał jej o tym co ją spotkało zdała sobie sprawę, że życie herosa jest bardzo cenne. Jak każde życie, ale jej było też kruche, co mogła poczuć ostatnio. A przecież była to głupia bitwa o sztandar... Chciała już iść na dalszy ciąg misji. Niech reszta wróci. Zmęczona opadła na poduszki i zasnęła.

czwartek, 17 października 2013

Rozdział 26 - BITWA O SZTANDAR

Kostek wpadł do domku Posejdona. Odepchnął Tysona, który stał na środku z miotełką do odgarniania kurzu, którą musiał sam zrobić, bo zamiast piór ptasich były pióra ze spiżu. Kostek tego nie zauważył, bo zaraz poleciał do drabinki na drugie piętro, ale Ewa i Wojtek, którzy zziajani wpadli za nim, popatrzyli na niego i na jego miotełkę.
- Co...? Co to jest? - Ewa złapała się za brzuch. Miała kolkę. Opadła na najbliższe łóżko, a Wojtek siadł koło niej. Nie był tak zziajany jak ona, ale tempo nadane przez Kostka było zabójczo szybkie.
- To? Tak sobie myślę nad nową bronią, która łączy funkcjonalność i śmiertelność. Pokazałbym wam jak działa, ale to trochę niebezpieczne, bo jeszcze nie wiem jak skierować jej działanie w jedną stronę. - Tyson pogłaskał z lubością miotełkę i odłożył na swoją półkę. - Swoją drogą, dobrze, że przyszliście. Myślałem, że ona się zapłacze. A jak ona płacze to mi też się chce. Już trochę wypłakałem się... - pokazał ręką na wiaderko w rogu pokoju. Ewa i Wojtek podeszli do niego i zauważyli, że jest pełne wody, poprawka, łez.
***
- Mel! Mel! Gdzie jesteś? - wpadł przez ten dziwny właz na górę. Najpierw nie mógł jej zauważyć. Stał na środku pokoju i zastanawiał się, gdzie ona może być. Był pełen nadziei, że wszystko da się jeszcze wyjaśnić. Chciał to wyjaśnić, bo ją kochał. Wtedy poczuł ból na policzku, ale jej dalej nigdzie nie było widać. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że to była woda. Dostał po twarzy biczem wodnym.
- Czego? Mało narobiłeś? - zobaczył ją. Siedziała na krześle w ciemnym kącie pokoju. Gdy ją zobaczył poczuł się jak w niebie. Nie zdawał sobie sprawy jak ją kocha, a teraz poczuł to ze zdwojoną siłą.
- Przyszedłem naprawić swój błąd. Przepraszam, nie powinienem tego robić, ale nie byłem sobą. Renny, córka Nemezis tak mnie, nas załatwiła. Kocham Cię Mel i wiem, że byś mnie nie zdradziła. - wyrzucił z siebie wszystko co chciał jej powiedzieć i zagrał na jedną kartę, bo wiedział, że nie ma nic do stracenia. Ona poczuła jak jej się robi ciepło na sercu. Najpierw nie zareagowała na jego słowa, chciała go trochę przetrzymać. Widziała po jego języku ciała, że się obawia, że mu nie wybaczy, Wybaczyła mu przy pierwszych słowach. Nie poddał się i już wtedy wygrał o nią walkę. Gdy widziała, że już chciał odejść, podbiegła do niego z takim impetem, że on upadł, a ona z nim. Najpierw patrzyli się sobie w oczy, jakby chcieli sobie powiedzieć wszystko, a potem Mel schyliła się i pocałowała go. Oboje poczuli się jak w niebie. Nie mogli się od siebie oderwać. Kostek wsunął swoje ręce w jej włosy i przyciągnął do siebie jeszcze mocniej. Po dłuższej chwili oderwali się od siebie i Mel sturlała się z niego. Oparła się na łokciu i popatrzyła na jego profil. Gdy Kostek odwrócił się do niej i delikatnie ją pocałował, ona powiedziała:
- Kocham Cię. Od początku nie wierzyłam, że to ty. - przylgnęli do siebie mocno. Oboje byli przepełnieni cudownym uczuciem miłości...
***
Ewa stała na arenie. Całą noc spędziła z Leroy'em kłócąc się o taktykę na dzisiejszą bitwę o sztandar. Poza nią siedzieli jeszcze przedstawiciele ich sojuszników. W końcu stwierdzili, która z taktyk będzie najlepsza. Ewa była zła na sojego przyrodniego brata, że nie potrafi się z nimi dogadać i tylko słucha swojej dziewczyny - córeczki Afrodyty. Nie potrafiła się jednak do końca wściec, bo była szczęśliwa szczęściem przyjaciółki. Mel pogodziła się z Kostkiem. Mało tego. Gdy wieczorem po zebraniu przyszła, żeby zobaczyć teraz już wesołą Melanię, Tyson powiedział, że wyszła na spacer z Kostkiem, a jak wrócili to usiedli na tarasie i zasnęli. Razem z cyklopem przykryła ich kocem i wróciła do siebie. Teraz stała ze swoim hełmem z czerwonym pióropuszem i patrzyła na zbierających się herosów. Z boku stała Mel z Kostkiem. Jedno z niebieskim, a drugie czerwonym hełmem. Trzymali się za ręce, a uśmiech Mel był "od ucha do ucha". On coś jej właśnie opowiadał ze śmiechem, a ona nie pozostawała mu dłużna. Widać było, że są bardzo radośni i bardzo wpatrzeni w siebie, bo Mel powinna zbierać drużynę niebieskich. Robił to za nią Wojtek i Tysonem, i z Phillipem, któremu syn Zeusa wyjaśnił całe wczorajsze zamieszanie i teraz nawet on patrzył z radością na córkę Ateny i syna Aresa. Ewa wiedziała liczyła, że obydwoje się zaraz ogarną, bo widziała już postać Chejrona na horyzoncie, co znaczyło, że zaraz zaczynają.
- Kostek! Potrzebujemy Cię. CZERWONI! Proszę tutaj! - Ewa stanęła, podniosła swój hełm wysoko, by było widać pióropusz i pomachała w stronę czerwonej drużyny. Leroy lekko obrażony, podbiegł do niej szybko i sam zaczął nawoływać drużynę. Kostek szybko pocałował Mel i poszedł do swojej drużyny. Mel pobiegła do swojej. Cała drużyna już tam stała. Mel, a w zasadzie Tysonowi udało się dogadać jeszcze z domkiem Hermesa, więc mieli naprawdę dużo ludzi. Melania przyjrzała się Niebieskim. Wojtek, Phillip, Tyson, Ronny i Rick od Hefajstosa, Olia, Zack i Lenny od Hermesa, Orest od Dionizosa i jeszcze wielu herosów, których Mel nie pamiętała z imienia i rodzica. Uśmiechnęła się do nich. 
- Mel, uznaliśmy, że wyznaczymy 2 herosów i to oni schowają sztandar, żeby reszta nie wiedziała - Phillip popatrzył na Mel i wyjaśniał jej ich ustalenia. Ona pokiwała ze zrozumieniem, że to dobry pomysł, na co on kontynuował. - Oczywiście wiem, że każdy chciałby, żeby to był jego heros, ale proponuje moich. Apollo jednak jest bratem Artemidy, więc coś tam umiemy biegać. - Uśmiechnął się szeroko do innych, którzy tam stali.
- Masz rację. Zgadzam się w 100 %. Kogo proponujesz? - Mel chyba w tym momencie zaczęła kojarzyć, co się dzieje wokół niej i, że zaraz czeka ich "bitwa".
- Proponuję Isabellę i Patricka. Zgadzacie się? - Pytanie zawisło na chwilę między nimi, ale w końcu Mel kiwnęła głową. Phillip przywołał ich i przedstawił im ich zadanie. Złapali sztandar i stanęli z boku namyślając się, gdzie go schowają.
- HEROSI! Wiecie jakie są zasady. Do boju! - Chejron zaczął bez zbędnych wstępów, co oznaczało, że ostatnio nie przybyło półbogów. Mel i reszta rzucili się w wir walki. Dziewczyna biegła i po drodze "przywoływała" swoją broń. Trojząb zajaśniał i część Czerwonych, którzy stali najbliżej niej cofnęła się o krok. Ona sama zaś poczuła lekkie mrowienie w ręce. O tak! Dawno nie miała swojego cudownego trójzębu w ręce, widać tęskniła. Nagle poczuła ciepło na ramieniu. Złapała się tam, a gdy popatrzyła na rękę zobaczyła... krew. Ona? Dała się podejść? Przerażona, że tak łatwo dała się podejść. Zobaczyła jeszcze tylko uśmiechniętą twarz tego wyrostka od Ares i usłyszała jak ją ktoś woła. Zemdlała...