Opowieść "Dziecko Olimpu i zaginione miasto" opowiada o dziewczynie, która dowiaduje się, że jest półbogiem, ale nie byle jakim. Jest Dzieckiem Olimpu.
Teraz musi stawić czoła wszystkim przeciwnościom losu, zobaczyć, którzy przyjaciele są jej wierni, odkryć tajemnice swojego istnienia oraz przekonać się czy jest miłość... :)

czwartek, 6 sierpnia 2015

Rozdział XIII

W pokoju było ciemno. Ona siedziała na łóżku i przeglądała jakąś książkę. Obok niej leżał jeszcze pokaźny stosik.
- Yyy... Mel? - Kostek czuł, że jego serce staje. Popatrzyła na niego z lekkim uśmiechem, ale po oczach widział, że jeszcze nie pamięta nic.
- Cześć - powiedziała nieśmiało. - Już nie jesteś zły? - przesunęła się na łóżku, co on odczytał jako znak, żeby usiąść.
- Nie byłem zły. Po prostu... - wciągnął głęboko powietrze. - Niecodziennieczłowieksiędowiadujeżejegodziewczynatracipamięć. - wyrzucił to z siebie na jednym wydechu. Dziewczyna zaśmiała się.
- Czyli jestem twoją dziewczyną? Nie wiem co się stało z moim gustem. - popatrzył na nią z przerażeniem, ale ona zwijała się ze śmiechu.
- No wiesz Ty co! Normalnie nie wierzę, że nic nie pamiętasz. Cięta jesteś jak zawsze. - pokręcił głową, a Mel podniosła głowę i popatrzyła na niego.
- Straciłam pamięć, nie osobowość. Czuję się zagubiona, ale jednocześnie czuję, że jesteście dla mnie ważni. Od początku to czułam. - zawstydziła się swoim wyznaniem, a Kostek złapał ją za rękę. Zapadła niezręczna cisza i oboje wiedzieli, że w głowie Mel toczy się walka, czy zabrać rękę, czy nie.
- Taak... - Kostek zabrał dłoń, bo dziewczyna zaczęła się wiercić. - Co to za książki? -
- To? Ida mi dała Riordana, twierdząc, że to moje ulubione i powiem szczerze, że rzeczywiście coś kojarzę. Znaczy, to jest takie niejasne uczucie deja vu. To dobrze? - popatrzyła w jego oczy, a on na chwilę zapomniał co tu robi, co się z nią stało. Myślał, że znowu siedzą razem na plaży, w domku, na statku, gdziekolwiek, mają czas tylko dla siebie, a on jedynie chce ją pocałować. Ocknął się jednak szybko.
- Chyba tak. Ponoć mają Ci pomóc rzeczy, które wywołują u Ciebie dobre wspomnienia. Ale myślę, że powinnaś też odpocząć. - zaśmiał się lekko widząc jak ziewa.
- Tak... masz rację. Dooobranoc - opadła na plecy, a Kostek cicho wyszedł z pokoju.
***
- Niniejszym otwieram naradę - słowa króla utonęły dla Zena bardzo szybko. Co prawda kazał mu usiąść koło siebie, zaraz za najlepszym doradcą. Co prawda dostał notesik i miał zapisywać co ważniejsze kwestie. Nawet dostał jakiś mały przedmiot, który miał niby być mikrofonem, żeby mógł się wypowiedzieć w jakichś kwestiach. Poza tym jednak król nie okazywał mu zainteresowania, a jedyną osobą był Jean, doradca władcy, który siedział w rzędzie za Zenem i podpowiadał mu o co chodzi i kto jest kim.
- To jest Paul. Jest fachem od połowów. Co prawda już dawno nie widziałem, żeby sam był na morzu, bo szkoli syna, a sam szykuje się do odejścia... to Olafie jest Lena. Jest fachem edukacji. Mianowano ją w zeszłym roku, ale sama ciągle uczy. Król bardzo ją szanuje, ale w zeszłym roku - tu Jean zachichotał bardzo nie męsko. - Posądzano ich o romans. Ja uważam osobiście, że coś w tym musi być, ale król zabronił o to pytać.
Zen siedział i słuchał o kolejnych fachach, którzy się wypowiadali. Fach jest specjalistą od danej dziedziny. Na wyspie było trzydziestu fachów i byli podzieleni na sześć grup, nad którymi władzę sprawowali farowie, z których każdy podlegał innemu doradcy. Doradców kontrolował Rudolf, który jak Zen zdążył się zorientować, był traktowany prawie na równi z królem. Ojciec Idy stuknął kolejny raz w pulpit i wtedy otworzyły się drzwi. Zawiało, a potem w drzwiach pojawił się ciemnowłosy chłopak.
- To nie możliwe, żeby... - Jean zasłonił ręką usta, a wszyscy zamarli.
- Dzień dobry państwu! Troszeczkę się spóźniłem, ale chyba mi to wybaczycie. Ojcze. - zwrócił się do króla lekko pochylając głowę i okazując szacunek.
- Narada skończona! - warknął król, a wszyscy fachowie i farowie szybko odeszli. Został tylko Zen, który nie wiedział co się dzieje, Rudolf, który z nieukrywaną wrogością wpatrywał się w chłopaka i Jean, który trzymał rękę na ramieniu Zena i szeptał "Chodźmy, im szybciej, tym lepiej" i tak w kółko.
- Co ty tu robisz?! - król zszedł z podestu i wpatrywał się w chłopaka. Zen i Jean usiedli schowani za pulpitem, bo teraz już żaden z nich nie chciał wyjść. - Psujesz wszystko!
- Skoro i tak nie zostanę władcą, to co szkodzi, żeby wreszcie zajął należyte mi miejsce? Coś mi się w końcu należy -
- Eee panie... Co on tu robi? - Rudolf wpatrywał się to we władce, a to w młodzieńca, który stał naprzeciw niego.
- Chodźmy... Król się wścieknie jak nas tu zobaczy! - Jean pociągnął Zena i nie tolerował żadnych sprzeciwów.
- Ale kto to jest?! - Zen wybuchł, gdy znaleźli się już na korytarzu. Jean westchnął głęboko i pociągnął chłopaka do najbliższego biura. W środku była siedziba fara komunikacji międzyludzkich. Jean jednak szybko machnął na niego ręką i ten szybko wyszedł. Syn Afrodyty nie zastanawiał się kim jest Jean, ale musiał być ważny skoro ten tak szybko go posłuchał.
- Musisz wiedzieć, że każda rodzina ma tajemnice. Nikt nie musi wiedzieć o tym co się dzieje, ale skoro już widziałeś to chyba należą Ci się wyjaśnienia. Jednak nie możesz powiedzieć Idzie! Jej powinien powiedzieć ojciec o ile będzie chciał to zrobić. Ty jednak jeśli chcesz wiedzieć musisz się skupić. Chcesz? - Zen kiwnął głową, a Jean zaczął snuć swoją opowieść.
" Jak wiesz Atlantyda była kiedyś wyspą. Grecką konkretnie. Ojciec Markotosa - obecnego króla - bardzo dbał by wyspa się rozwijała, ale nie chciał się dzielić z innymi swoimi dokonaniami. Nie wszystkim się to podobało. Bo gdy tylko pojawiał się ktoś uzdolniony w Grecji, zaraz był porywany na Atlantydę. Potem jak powstało Imperium Rzymskie, to samo działo się z Rzymianami. Jednym słowem, cały teren był kontrolowany w poszukiwaniu kogoś zdolnego. Tak było i z Archimedesem. Ówczesny król Atlantydy bardzo chciał go sprowadzić na wyspę, ale ten nie za bardzo chciał. W Syrakuzach trzymało go przywiązanie do miasta i jak często się zdarza, pewna kobieta. Maria była bardzo ładna, ale i mądra. Pomagała Archimedesowi w wielu sprawach, a on był jej wdzięczny. Jak wiadomo, Syrakuzy zaatakowali Rzymianie i zabili Archimedesa, chociaż miał pozostać żywy, bo nie tylko król Atlantydy, ale i władcy Rzymu chcieli go wykorzystać w swoich celach. Pech chciał, że wtedy w Syrakuzach był pewien far, który chciał zmusić Archimedesa do współpracy i zabrać go na wyspę. Znalazł go martwego, a nad jego ciałem Marię. Wiedział, że była jedyną osobą, która znała wszystkie prace Archimedesa, jak i jego samego. Zabrał więc ją oraz jej brata, który nie pozwolił jej samej odejść. Ku niezadowoleniu króla, który czekał na genialnego wynalazcę, a zobaczył jakąś parę. Szybko jednak się okazało, że ta kobieta może się przydać. Maria była młoda, ale pracowała bardzo dobrze i pomagała ulepszać na wyspie wszystko. Między czasie wyspa została ukarana i zapadła się pod wodę. Król załamany tym faktem zachorował i wkrótce miał umrzeć. Musisz wiedzieć, że wtedy jeszcze nie byliśmy nieśmiertelni. Markotos nie mógł jednak zasiąść na tronie, bo nie miał żony. Wtedy na łożu śmierci, jego ojciec poprosił Marię o ostatnią przysługę. By wyszła za mąż za jego syna, bo nie chce, żeby władzę przejął jego doradca, który już ostrzył na nią zęby. Dziewczyna zgodziła się i dzień później król pobłogosławił ich związek, żeby godzinę po ceremonii umrzeć. Markotos nie kochał żony. Przynajmniej nie okazywał tego. Pracował, chciał utrzymać wyspę w jak najlepszej kondycji, a Maria była piękna. Nic dziwnego, że zaczęli pojawiać się u niej bogowie. Kobieta nie mogąc liczyć na zainteresowanie ze strony męża wdała się w romans. Nie w jeden. W dwa. Jednocześnie spędzała czas z Hadesem i Apollem. Ten pierwszy był o nią bardzo zazdrosny, więc podkusił ją by któregoś razu, gdy go odwiedzała skosztowała granatu z ogrodu Persefony. Nieszczęsna już była pogodzona z losem, że pozostanie tu do końca życia, gdy pojawił się Apollo. Oznajmił, że Maria jest w ciąży i dziecko nie może się urodzić tutaj. Długie negocjacje spowodowały, że w końcu Hades pozwolił wrócić na powierzchnię. Markotos, gdy dowiedział się, że jego żona jest w ciąży, był pewny, że nie z nim, wściekł się niemiłosiernie. Chciał ją wyrzucić, jednak przypomniał sobie, że tak naprawdę to jego wina. Wybaczył jej i obiecał wychować dziecko jak swoje. Pojawił się jednak problem, bo Maria urodziła nie jedno, a dwoje dzieci, nad którymi zaraz pojawiły się symbole uznania. Jedno było dzieckiem Hadesa, a drugie Apolla. Gdy bóg podziemia dowiedział się o tym, zabrał swojego syna do podziemia, a Maria umarła z tęsknoty za synem. Markotos jednak wypełnił swoją powinność, bo zaopiekował się drugim dzieckiem, swoją córką, która była bardzo podobna do swojej matki, za którą jednak tęsknił."
- Czyli ten chłopak to był brat Idy? - Jean pokiwał głową. - A Ida jest córką Apolla?
- Tak, dokładnie tak. Konrad miał nigdy tu nie wracać, ale widać miał jakieś kontakty z Markotosem, bo przecież wyglądali na takich co rozmawiają ze sobą bardzo często.
- A ty wiesz to wszystko skąd? Z tego co zrozumiałem to jest tajemnica. - Jean popatrzył smutno na Zena, a potem przyjrzał się szafce w rogu pokoju, która zamiast klamek miała małe liczby pi.
- Bo to ja jestem bratem Marii. - 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz