Opowieść "Dziecko Olimpu i zaginione miasto" opowiada o dziewczynie, która dowiaduje się, że jest półbogiem, ale nie byle jakim. Jest Dzieckiem Olimpu.
Teraz musi stawić czoła wszystkim przeciwnościom losu, zobaczyć, którzy przyjaciele są jej wierni, odkryć tajemnice swojego istnienia oraz przekonać się czy jest miłość... :)

poniedziałek, 29 lipca 2013

Rozdział 6 - PRZEMOC RODZI PRZEMOC

Gdy Melania doszła z Ewą do areny, zobaczyły Kostka. Wymachiwał swoim mieczem w kierunku manekinów.
-Uciekłeś... - Mel podeszła do niego od przodu. Pamiętała, że lepiej nie od tyłu, no mógłby ją zaatakować. Zauważyła też kątem oka, że Ewa odchodzi w kierunku domku. Z jednej strony była jej wdzięczna, a z drugiej nie chciała by jej przyjaciółka tam szła.
-NIe uciekłem. Dałem CI czas na przemyślenie - nie popatrzył się na nią. - Ty wolisz siedzieć na plaży, a ja tutaj. To moje miejsce. - teraz obrócił się w jej stronę i miecz zalożył na ramię - Mój świat.
-Sugerujesz, że nie pasuję tutaj ? W sensie na arenie? - Mel popatrzyła się na niego. Górował na nią. Był wyższy o co najmniej 15 cm. Był brunetem, jego oczy koloru czekolady przyglądały się jej.
-Nie. Nie pasujesz. Jesteś za delikatna. Ja przybyłem z Chicago do Nowego Jorku i dopiero wtedy zrozumiałem, że jestem beznadziejny. A ty ? Udana, dobra, miła, mądra. Nie pasujesz tutaj. - odwrócił się od niej znowu i zaczął walczyć z manekinami.
-To walcz ze mną. - Mel obeszła go od przodu i zablokowała jego cios swoim trójzębem.
-Mel... proszę... nie każ mi. - Kostek patrzył w jej oczy.
-Walcz! Jaką broń ? Miecz? Włócznia ? Znaczy w twoim wypadku, bo u mnie to trójząb - dziewczyna czekała na jego decyzję.
-Jak koniecznie chcesz... mieczem. Włócznią nie potrafię... jeszcze. - Mel miała już w ręce swój miecz, a on zamachnął się i uderzył. W pierwszym momencie, córkę Ateny odrzuciło do tyłu, Na twarzy swojego przyjaciela zobaczyła uśmiech, jakby się tego spodziewał. "NIE! DAM! SIĘ! POKONAĆ!"-pomyślała i uderzyła w jego rękojeść. Teraz to on się zawahał i nie wiedział co zrobić. Mel była zadowolona z jego zdziwionej miny. Długo się jednak nie nacieszyła, bo znowu atakował. Walczyli zacięcie. Zaczęli schodzić na plażę, bo wbrew pozorom Kostkowi nie poszło tak łatwo pokonanie jej. Gdy znaleźli się na plaży, Kostek chciał zaskoczyć Mel i jego miecz zmienił się we włócznię. Dziewczynie chwilę zajęło pozbieranie myśli i zamiana miecza w trójząb i w tym momencie chłopak drasnął ją w ramię.
-Auł !! - krzyknęła, ale nie było czasu na sprawdzanie jak mocno ją zranił. Jego oczy zapłonęły ogniem. Mel podejrzewała, że ma to po ojcu. Nie chciała dać mu satysfakcji i by zbliżyć do siebie zęby broni, zalała Kostka wodą. Zęby poddały się jej i za chwilę wszystkie trzy były złączone czubkami.
-Hej! Tego nie było w umowie. Nie możesz używać mocy ! - Kostek wypluwał wodę.
-Ty możesz, a ja nie mogę ? - Mel była wyraźnie rozbawiona jego zachowaniem, gdy zastanawiał o co jej chodzi. On też jednak to wykorzystał i zamienił włócznię znowu na miecz. Znowu ją drasnął teraz wzdłuż lewej ręki. Dziewczyna zdusiła w sobie ból, ale w tym momencie on wytrącił jej miecz. 
-I co ? Uznajesz moją wyższość ?
-Jeszcze nie ! - krzyknęła Mel i zalała go wirem wodnym.
Pomyślała, że chciała by mieć miecz. Jej broń leżąca pod drzewem zaczęła się rozpływać w wodę, a za chwilę "skleiła się" w jej ręce. Wir wypluł teraz Kostka ze środka i on upadł przed nią na kolana. Wstał szybko, szybciej niż by się tego spodziewała, ale ona już uderzyła w jego miecz. Zamachnęła się i... drasnęła go w dłoń. Nie wypuścił jednak miecza, a jedynie przełożył do drugiej ręki. Ich klingi się zderzyły. Oboje dopiero teraz się zorientowali, że obserwuje ich Chejron. Nie przejęli się jednak. Miecze znowu się zderzyły, ale wtedy stało się coś niespodziewanego. Jakaś siła odrzuciła ich, każde w inną stronę. Upadli, sapiąc ciężko i patrzyli to na siebie to na Chejrona, który teraz podszedł.
-Ładna walka... - powiedział zagadkowo. - Ale pokaleczeni jesteście nieźle. 
Rzeczywiście. Mel miała "dziurę" w prawym ramieniu, a lewą rękę od ramienia po dłoń rozdartą. Kostek wyglądał trochę lepiej, bo miał tylko lekką ranę na piersi, ale był za to cały mokry. Melania nie wiedziała skąd to wie, ale z zatoki podniosła się "misa" z wodą. Włożyła do niej ręce i za chwilę rany zasklepiły się. 
-Daj. - wyciągnęła dłoń po rękę chłopaka. - Zaraz nie będzie śladu.
Gdy tylko włożyła jego dłoń na swojej dłoni od tej miski i za moment jego rana się zagoiła, a on (ku jego zdziwieniu) wyschnął. Misa, gdy już nie była potrzebna rozpłynęła się w powietrzu.
-Genialne... Walka ładna. Ćwiczcie, ale proszę, bez takich numerów. Silni jesteście. - Chejron odgalopował.
-Dziękuję CI. Zrozumiałem czym jest przyjaźń. - Kostek popatrzył na nią. Jego miecz zniknął. Podszedł do niej i przytulił.
-Długo Ci to zajęło. Ale ja też dziękuje. Przemoc rodzi przemoc. Gdyby nie to, że Cię wyzwałam nie wiedziałabym czym jest walka. - Mel dobrze czuła się w jego ramionach, ale wiedziała, że już czas i musi iść do swojego domku. - Na razie! - Wyswobodziła się z uścisku i poszła w stronę domków.
- Dobranoc moja królowo. - powiedział cicho Kostek i sam powlókł się do swojego domku.

2 komentarze:

  1. Ooo... Jaki słodki koniec... Super rozdział :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Naprawdę fajnie piszesz i mam nadzieję, że ci dorównam
    Zapraszam na mojego bloga : pisanie-jest-ok.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń